U progu kultury popularnej. Recenzja „Armadale'a” Wilkie Collinsa


„Armadale” to powieść raczej mierna i przez sam fakt że została napisana w połowie XIX w. na pewno do klasyki literatury pięknej nie trafi. Nie jest więc przypadkiem, że polskiemu czytelnikowi udostępniona została po raz pierwszy dopiero w 2016 r. Pewnie to i dobrze, bo autor był w okresie swego życia jednym z bardziej popularnych pisarzy angielskich, aczkolwiek warto też zadać sobie pytanie czy potrzebne i pożyteczne jest popularyzowanie w Polsce każdej anglojęzycznej szmiry, tylko dlatego że powstała w przytłaczających w ostatnich dwustu latach cywilizacyjnie świat państwach anglosaskich?

W każdym razie, od strony technicznej pochwała należy się zarówno Wydawnictwu MG – za staranną edycję i ładną oprawę graficzną książki – jak i odpowiedzialnej za tłumaczenie Joannie Wadas; w tomie da się znaleźć może dosłownie ze dwie literówki, przekład wydobywa z oryginału zaś chyba wszystko, co da się z niego wydobyć. Zastanawia jedynie dobór patronów medialnych wśród których, obok portali i periodyków kulturalnych, znalazł się też „antyfaszystowski” magazyn „Nigdy Więcej”; cóż, można by złośliwie zauważyć, że patronując wydaniu nie najwyższych lotów powieści, nasi aspirujący „antyfaszyści” zaszufladkowali się też na nie najwyższej półce.

O samym utworze zbyt wiele dobrego powiedzieć się nie da; przede wszystkim, powieść jest stanowczo za długa i przegadana. Nic nie wnoszące dygresje i równie pozbawione znaczenia szczegółowe opisy ciągną się dziesiątkami stron. Gdyby przynajmniej styl literacki Wilkie Collinsa był na miarę Tomasza Manna lub Victora Hugo, czytałoby się to z przyjemnością. Jest to jednak styl suchych opisów i pozbawionych polotu dialogów, wywód przeplatają zaś typowe dla wiktoriańskiej wrażliwości naiwne i sentymentalne moralizatorskie uniesienia, kiczowatość których przywodzi skojarzenie z foliową torebką PRL-owskich różnokolorowych landrynek.

Wilkie Collins próbuje stosować zróżnicowane formy narracji w wywód wplatając fragmenty pamiętników i listów, zabieg ten jednak, prowadzony nieumiejętnie, daje efekty groteskowe i przez to pozbawiające utwór wiarygodności; objętościowa rozwlekłość, rzeczowa drobiazgowość i literackość stylu rzekomej korespondencji i wpisów pamiętnikarskich osiągają ten poziom, że ich powieściowi autorzy musieliby całymi dniami i nocami ślęczeć nad papeterią lub kartami dziennika, wykazując się przy tym nadludzką pamięcią i ponadprzeciętnymi uzdolnieniami literackimi, podczas gdy z narracji wynika, że żadna z postaci nie odebrała nawet kompletnej edukacji szkolnej. Tak naprawdę mamy więc do czynienia z narracją typowa dla powieści w których występuje „narrator wszechwiedzący”, z tą jednak różnicą że w „Armadale'u”prowadzona jest ona miejscami w pierwszej osobie liczby pojedynczej przez niektórych bohaterów utworu.
Psychologia postaci, poza głównym czarnym charakterem, nie jest zbyt pogłębiona. I w jego jednak przypadku dostajemy bardziej rozbudowany szkic na początku drugiej połowy utworu, by na koniec został on rozmyty w moralizatorskich i sentymentalnych frazesach. O pozostałych bohaterach nie ma w ogóle co wspominać - potencjalnie najciekawszy z nich wyróżnia się jedynie paranoiczną przesądnością i fatalizmem, wszyscy inni zaś to jedynie tekturowe dekoracje. Na plus można Wilkie Collinsowi policzyć jedynie, że nie tworzy postaci czarno-białych; każdy z bohaterów ma pewne wyraźnie antypatyczne i nastrajające doń negatywnie cechy, z kolei postaci nawet najbardziej żałosne wyposażone są w rysy nastrajające do nich pozytywnie. Portret czarnego charakteru jest w środkowych partiach utworu kreślony tak śmiałą linią, że zaczynamy się z nim utożsamiać i mu kibicować.

Do wad utworu niewątpliwie należy jego przewidywalność i schematyczność fabuły; pomimo wręcz odbierającego intrydze wiarygodność zapętlenia jej w kilku miejscach, rozwój akcji, a nawet zakończenie powieści przewidzieć można już na początku – narzuca się ono z taką oczywistością, że nie jestem pewien czy moja ostrożność, by nie zdradzić w tej recenzji fabuły, jest w ogóle uzasadniona. Pewnie to kwestia odmiennej wrażliwość współczesnego czytelnika i ludzi epoki wiktoriańskiej, ale w obliczu w sumie banalności powieściowego zła, groteskowymi muszą się jawić zarówno egzaltowane reakcje nań bohaterów, jak i nasycone emocjonalnie określenia stosowane przez autora w narracji, niosące dla współczesnego człowieka zwyczajnie o wiele większej wagi znaczenia, niż te na które zasługiwałyby postępki powieściowych postaci.

Ostatnim wartym odnotowania elementem powieści jest delikatny rys krytyczny autora w stosunku do pewnych tendencji współczesnej sobie epoki; nie ma w tych spostrzeżeniach jednak żadnej głębi ani przenikliwości – wręcz przeciwnie są to banały, takie jak skontrastowanie postępowych aspiracji wieku z narastającym cynizmem ludzi lub ubolewanie nad interesownością i materializmem młodzieży. Z drugiej strony, mamy typowe dla cywilizacji anglosaskiej uwielbienie zawodu prawnika, odwołania zaś do prawa i pomocy prawników okazują się jednym z ważniejszych czynników nadających kierunek biegowi wydarzeń; bez pomocy prawników bohaterowie byliby częstokroć zupełnie bezradni.

Jest też jednak w „Armadale'u” relikt szlachetniejszych ideałów minionych czasów; wyraźnie potępiony zostaje zawód detektywa i szpiega. To zresztą symptomatyczne, że autor oceniany jako jeden z prekursorów powieści kryminalnej i w ogóle literatury popularnej, wobec podskórnie przybierającego już w jego czasach na sile naporu mas na społeczeństwo stanowe i idącego z tym w parze upadku zasady honoru zastępowanej imperatywem komercji, mógł jeszcze odczuwać wobec tych tendencji moralny niesmak; jakże brytyjski to paradoks! - naród który sprowadził na świat demoliberalną i kapitalistyczną nowoczesność, zdolny był do krytycznej refleksji nad nią; zupełnie odmiennie niż pozbawione takich rozterek „jankeskie chamy”, które współcześnie zastąpiły Brytyjczyków w roli rozsadnika liberalnej zgnilizny.

Ronald Lasecki

Wilkie Collins, Armadale, Wydawnictwo MG, Kraków 2016.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Samozaoranie" Grzegorza Brauna

Dlaczego chrześcijańska prawica nie jest rozwiązaniem?

Antysystem istnieje