List otwarty do Grzegorza Brauna (Komentarz powyborczy)
Panie Grzegorzu!
Pragnę przede wszystkim pogratulować Panu wyniku wyborczego, choć
w Pańskiej przytomności pozwoliłem sobie kiedyś wyrazić brak
przekonania co do sensowności startowania dziś w wyborach. Miałem
na myśli głównie nieprzygotowanie samego siebie, aczkolwiek
wniosek ten można by rozciągnąć na całą formację
nieuczestniczącej w demoliberalnym kartelu władzy prawicy.
Co bowiem, wedle
demokratycznej i demoliberalnej mitologii, powinno skłaniać nas do
głosowania na danego kandydata? Oczywiście, zgodność
deklarowanego przez niego programu i jego zapowiedzi wyborczych z
naszymi własnymi poglądami na to, jak powinna być urządzona sfera
publiczna. Również jednak dorobek życiowy kandydata, który
uwiarygadniałby go w oczach wyborców jako realizatora poczynionych
zapowiedzi.
Nie wierzę w
kłamstwo demokracji i jestem przekonany o jej politycznej i
społecznej szkodliwości. Podzielam jednak przekonanie, że
autorytetem uprawniającym do kształtowania sfery publicznej powinno
się obdarzać osoby mogące się legitymizować osiągnięciami i
życiowym dorobkiem; ktoś może kręcić filmy dokumentalne, ktoś
pisać książki, ktoś być szanowanym i cenionym publicystą lub
ekspertem, ktoś prowadzić sklep z warzywami, ktoś być po prostu
ojcem rodziny szanowanym w swoim okręgu wyborczym czy na przykład w
parafii. Śmiem twierdzić, że większość osób garnących się na
pozakartelowej prawicy do kandydowania, nie jest jeszcze do tego
gotowa. Tak naprawdę, w większości przypadków o nabyciu jakiejś
życiowej wiarygodności można mówić dopiero około czterdziestego
roku życia.
Problem
niedojrzałości politycznej dotyczy jednak nie tylko jednostek, bo
przed wyzwaniem tym stoi cała formacja pozakartelowej prawicy w
naszym kraju. I nie chodzi bynajmniej wyłącznie o to, że tworzą
ją niemal wyłącznie ludzie młodzi, pośród których dojrzali
działacze muszą zapewne czuć się nieswojo. Większym problemem
jest, że daleka prawica w Polsce nie bardzo wie czego chce - w
wymiarze zarówno ogólnym jak i w odniesieniu do konkretów; nie wie
jak do tego dojść; nie wie tak naprawdę po co idzie do polityki i
co zamierza tam robić (poza przyznawaniem nieoficjalnie, że chodzi
o dostęp do reżymowych źródeł finansowania, takie jednak
tłumaczenie obrazuje jedynie organizacyjną niemoc tego środowiska
i jego moralną słabość).
Pozakartelowa
prawica w Polsce tworzy przekaz składający się z ogólnikowych
wykrzyknień i nader często, niestety, również z ochoczo
podchwytywanych ideowych „wrzutek”, podsuwanych jej przez
demoliberalny reżym. W powstałej w ten sposób ideowej mieszaninie,
co i rusz na tle ogólnej miałkości i asekuranctwa, przebłyskują
elementy głupie i oszołomskie. W odniesieniu do mechanizmów i
zależności strukturalnych brak jest jasnego i stanowczego
odniesienia, co dla niepoznaki pokrywa się krzykactwem w sprawach
trzeciorzędnych i pozbawionych znaczenia (tak było na przykład w
przypadku ustawy 447, gdy prawica skoncentrowała się na krytyce
Żydów, nie dostrzegając, dominacja nad naszym krajem którego
państwa umożliwiła Żydom forsowanie tu ich interesów, ani nie
stwierdzając jasno że ten zniewalający Polskę układ zależności
należy rozmontować).
Obecne wybory
okazały się Waszą klęską. Przyznać jednak trzeba, że dla
obserwatora z zewnątrz, wyglądało to tak, jakbyście zrobili
wszystko co mogliście zrobić, i zgromadzili pod swoimi sztandarami
cały potencjał jaki byliście w stanie zgromadzić, a pomimo tego
przegrali. Dlatego właśnie na początku pogratulowałem Panu
wyniku. Więcej zrobić się w ramach formuły przyjętej obecnie na
pozakartelowej prawicy chyba nie dało, wypada zatem pogratulować
Wam wyniku, bo graliście sprawnie. Przegraliście, zdobywając
jednak tyle, ile się w dzisiejszych warunkach dało.
Wynik tymczasem
okazał się taki, jaki się okazał, bo po prostu naród polski jest
taki, jaki jest. Jest to najbardziej bezkrytycznie jankesofilski
naród świata, naród moralnie chory i duchowo skarlały, gotów
przełknąć każdą zniewagę i każde upokorzenie w imię dania
upustu swej nienawiści do Rosji, w czym pomóc ma wyczekiwane
uznanie i poparcie USA, którego każdy przejaw chwytany jest przez
Polaków łapczywie, po czym długo i ze smakiem przeżuwany i
wspominany. Po prostu tacy jesteśmy i musimy z takim stanem naszego
narodu sobie poradzić. Nawet tak bardzo rozmyte, niewyraźne i
ograniczone hasła jakie wysuwała Konfederacja, okazały się nie do
przyjęcia dla polskiego społeczeństwa i wystarczyły do przypięcia
Waszej formacji łatki „ruskich agentów” i „nazistów”.
Te fakty wskazują
nam ograniczenia działalności, ale też jej niezbędne kierunki.
Żadna akcja wyborcza integralnej prawicy nie ma dziś w Polsce racji
bytu. Idee tożsamościowe, tradycjonalistyczne, perspektywa
realistyczna, są dziś dla polskiego społeczeństwa niezrozumiałe,
a przez jego większość odbierane wręcz ze wstrętem. Dopóki
stanu tego się nie zmieni, nawet wprowadzenie jednego czy dwóch
posłów do tego lub owego ciała przedstawicielskiego dać może co
najwyżej okazję do odegrania politycznego teatru, niczego poważnego
jednak nie rozpocznie bo ludzie ci będą działać w społecznej
próżni. Wielu z nich, pozbawionych oparcia materialnego gdzie
indziej niż w instytucjach reżymu, zapewne politycznie się
skorumpuje – przykłady tego ostatniego były aż nadto liczne
zarówno w odleglejszej przeszłości jak i w ostatnich latach.
Dotknęliśmy
zatem dwóch ważnych kwestii: po pierwsze, przekucia matrycy narodu
polskiego, po drugie zaś, wytworzenia przez integralną prawicę
niezależnego, instytucjonalnego i finansowego oparcia dla swoich
działaczy. Co do pierwszego, to takiego twórczego przekucia
próbowali swego czasu dokonać endecy. Tęsknoty takie wyrażali też
najlepsi z romantyków i młodopolskich odnowicieli romantyzmu.
Nawoływał do tego Stanisław Brzozowski. Z nieco innych pozycji
próbowali też pozytywiści i komuniści. Nikomu się nie udało.
Może dlatego, że działali bez Boga? Może zatem to jedynie
integralnej „prawicy metafizycznej” może się coś takiego udać?
I tu dochodzimy do
istoty rzeczy: przy dzisiejszym, fatalnym i żałosnym stanie narodu
polskiego, kombinacje wyborcze nie mają sensu. (znaczy, jeśli ktoś
się nimi pasjonuje, to może się tym zajmować, ale znaczenie dla
kontrrewolucji może to mieć co najwyżej takie, jak kolekcjonowanie
motyli). Tym, co powinno się zrobić, jest cierpliwa praca nad
przekuciem duszy Polaka. Dzisiejszym prawicowcom nie będzie raczej
pisane wejść do jakiejś „rady królewskiej”. Ich
przeznaczeniem będzie najpewniej bycie cierpliwymi kowalami polskiej
duszy. To kucie serc i ducha polskiego może potrwać bardzo długo –
nawet dziesięciolecia. Wzorca pracy organicznej dostarcza nam jednak
nie tylko historia narodu polskiego, w którym kolejne pokolenia
pielęgnowały cierpliwie ideę narodową, by po 120 latach możliwa
stała się odbudowa niepodległego państwa polskiego, ale też
historia chrześcijaństwa, gdy „benedyktyńska” praca nie tylko
przecież samych benedyktynów, pozwoliła z ruin Cesarstwa
Rzymskiego zbudować cywilizację łacińską.
Pojawia się
jednak kwestia tego, kto miałby taką pracę wykonywać.
Średniowieczni zakonnicy mieli swoje solidnie uposażone siedziby
klasztorne. Dla Polaków pod zaborami „twierdzą był każdy próg”,
a instytucje zbudowali z czasem sami. Dla mnie bardzo pouczający był
pod tym względem doskonały serial „Najdłuższa wojna nowoczesnej
Europy”. Pokazuje on, że Polska w 1918 r. bynajmniej nie pojawiła
się znikąd, ani nie „odrodziła z popiołów”. Państwo polskie
było raczej naturalnym zwieńczeniem nawarstwiających się wytworów
cierpliwej pracy kolejnych, zdeterminowanych co do wyznaczonego sobie
ostatecznego celu, pokoleń polskich patriotów. Polacy zakładają
tam spółdzielnie, banki, biblioteki, wydawnictwa, towarzystwa
samopomocy itp. Wreszcie, na koniec, zrzucają czysto zewnętrzną
już władzę państw zaborczych i nad już wykształconymi
instytucjami nadbudowują państwo własne. To jak zrzucenie zbyt
ciasnej skorupy przez silny, rozrastający się organizm.
Współcześnie
też muszą się zatem pojawić instytucjonalne ośrodki
koncentracji, ogniskowe wokół których gromadzić by się mogli
dzisiejsi polscy patrioci pracujący nad wyzwoleniem naszego kraju
spod jankeskiego kolonializmu. Ośrodki te musiałyby również
trwale wiązać tych, którzy zainteresowani byliby pracą narodową
i niepodległościową. Mam na myśli portale, telewizje internetowe,
prasę, czasopisma, ośrodki analityczne, kluby dyskusyjne, ale może
również np. kancelarie adwokackie, restauracje, firmy spedycyjne,
kluby sportowe etc. „Paralelne społeczeństwo” i „drugi
obieg”, które dawałyby punkty zaczepienia, ale też zdolne byłyby
do samofinansowania i dawały źródło materialnego utrzymania tym
którzy zdecydowaliby poświęcić sprawie narodowej swoją
aktywność.
Uważam, że
najważniejszym wnioskiem jaki integralna prawica powinna wyciągnąć
ze swojej klęski w obecnych wyborach, jest zastąpienie doraźnej,
„insurekcyjnej” aktywności w postaci kolejnych „zrywów”
wyborczych, w nadziej że wyszarpany tu czy tam mandat zapewni dostęp
do upragnionych reżymowych diet i dotacji, systematyczną pracą
narodową nad stworzeniem materialnego oparcia i koncepcyjnej osi
światopoglądowej, od których wyjść mogłaby polska
kontrrewolucja. Warto przywołać tu doświadczenie Bolesława
Piaseckiego, który tworząc takie instytucje w postaci prasy,
wydawnictwa i firm spedycyjnych, był w stanie dać punkt oparcia
wielu wyklętym w komunistycznej rzeczywistości polskim patriotom z
AK i powojennej partyzantki, tworząc też w oparciu o nich
oryginalny potencjał intelektualny i ideowy swojego środowiska.
W czasach nam
bliższych, analogiczną drogę przeszły zresztą rodzime środowiska
neokonserwatywne, których wpływy kulminują dziś w partii
rządzącej w naszym kraju. Zanim jednak ugrupowanie to w ogóle
powstało, przez wiele lat systematyczną pracę propagandową i
koncepcyjną prowadziło pewne krakowskie wydawnictwo, pewna toruńska
rozgłośnia radiowa, pewien „judeochrześcijański” portal
internetowy, nie wspominając już o multum różnych periodyków i
innych portali, z czasem obudowujących się stacjami telewizyjnymi i
klubami dyskusyjnymi, których znakiem rozpoznawczym jest zazwyczaj
nadużywanie w nazwach i samookreśleniach słów „polska” i
„niezależna”, lub ewentualnie przyjmowanie orientacji
„republikańskiej”. Wśród tych wszystkich neokonserwatywnych
politycznych chwastów, pracę, oparcie w podobnych sobie
światopoglądowo towarzyszach, wreszcie także pole aktywności,
znajdowało przez lata społecznej marginalizacji i politycznego
ostracyzmu ze strony liberalnych elit szereg osób nadających dziś
tony na salonach władzy.
Można by zapytać,
po co w zasadzie o tym wszystkim do Pana piszę? Robię to dlatego,
że jest Pan dziś jedyną osobą na konserwatywnej prawicy, która
mogłaby wokół siebie organizować taką pracę. Wcześniej,
potencjał taki posiadał prof. Jacek Bartyzel, który jednak
ograniczył się ostatecznie do pracy naukowej. Dziś, to Pan, dzięki
swojej rozpoznawalności i charyzmie, jest w stanie zgromadzić wokół
siebie szerokie grono - od katolickich integrystów, poprzez
tradycjonalistycznych konserwatystów, po kręgi
tradycjonalistyczno-tożsamościowe. Wydaje się jednak oczywiste,
nawet w oparciu o obserwację Pańskiej pozycji w ramach
Konfederacji, że dotychczasowa formuła działalności w postaci
skrzykiwania zwolenników na okoliczność kolejnych kampanii
wyborczych i pokazów filmowych, stwarza istotne ograniczenia.
Dlatego właśnie
zachęcam Pana do podjęcia pracy nad rozbudowaniem Pobudki, nad
tworzeniem stopniowo własnego zaplecza medialnego i
instytucjonalnego. Dlaczego właśnie Pana? Ponieważ ja sam jestem
tradycjonalistą integralnym. Nie jestem narodowcem, ani
„wolnościowcem”. Środowisko narodowe posiada już swoją formę
instytucjonalną i organizacyjną. Może niedoskonałą, ale jednak
posiada. Posiada również swoją tożsamość ideową. Może są to
idee miałkie, ale jednak spełniają dla niego rolę osi integracji,
wokół której to środowisko może się organizacyjnie i
politycznie obracać. Posiada chyba również względnie sprawny
system zaopatrzenia finansowego, wnioskując po imponującym rozmachu
wielu podejmowanych przedsięwzięć.
Środowisko
„wolnościowe” wykazuje natomiast wszelkie słabości typowo
polskiego insurekcjonizmu. Oto bowiem mamy niewątpliwie
charyzmatycznego przywódcę, cierpiącego jednak ewidentnie na
syndrom narcyza. Wokół przywódcy tego gromadzą się rzesze
idealistycznie nastawionych młodych ludzi których mobilizuje się
na potrzeby kolejnych kampanii wyborczych, zapał i praca których
kanalizowane są jednak dla zaspokajania narcystycznych potrzeb
błyszczenia przez przywódcę w mediach i wywoływania przez niego
kolejnych skandali dla przyciągnięcia do siebie uwagi, nie zaś w
kierunku budowania siły „której nie dałoby się pominąć” w
jakichkolwiek politycznych układach.
Kondycja
środowiska „wolnościowego” i narodowego interesuje mnie jednak
jedynie o tyle, o ile przekłada się na obecność w politycznym
obiegu idei tradycjonalistycznych, jak bowiem wspomniałem wyżej –
sam nie jestem ani narodowcem ani liberałem („wolnościowcem”).
W naszym przypadku, kondycja tych środowisk powinna być zajmująca
jako przykład tego, jak można potencjał zorganizować, oraz jak
można go zmarnować. A wnioski w tym zakresie należałoby
wykorzystać budując w naszym kraju środowisko konserwatywne. Bo
też jeśli w Konfederacji czegoś ewidentnie brakowało, to silnej
komponenty konserwatywnej. Pan osobiście, jako pojedyncza osoba, nie
może na pewno zastąpić w tym całej ewentualnej organizacji. Jeden
z aktywnych na portalach społecznościowych prawicowych profesorów
proponował nawet (w dobrej wierze) nazwać Konfederację „obozem
narodowo-liberalnym”, co jasno obrazuje jej ideowe niedostatki.
Podsumowując,
uważam że na prawicy polskiej brak dziś silnego nurtu
konserwatywnego, który mógłby (przyjaźnie) równoważyć nurty
narodowy i liberalny („wolnościowy”). Uważam, że mógłby Pan
wokół siebie takie środowisko zbudować. Uważam, że konieczna
byłaby do tego systematyczna praca organiczna, prowadzona przy
świadomości że być może przez całe lata, gdy naród nasz
omamiony będzie neokonserwatyzmem i osuwał się będzie powoli w
postmodernizm, integralni konserwatyści trwale odcięci będą od
państwowych stanowisk i poselskich mandatów oraz diet, działając
też najpewniej w społecznej izolacji i pośród powszechnego
niezrozumienia. Powinni zatem zbudować własne instytucje, które
dałyby im oparcie i za pośrednictwem których mogliby prowadzić
systematycznie swą pracę - trochę jak pod zaborami, bo przecież
jesteśmy dziś pod jankeskim zaborem.
Nie namawiam
oczywiście Pana do zarzucenia aktywności wyborczej, jeśli widzi
Pan w niej jakiś sens (ja - w obecnych warunkach - nie widzę).
Pozwolę sobie jedynie wskazać, że, by nie była ona jedynie
kolejnymi „insurekcyjnymi” paroksyzmami aktywności, dobrze
byłoby zbudować niezależną od państwowych diet i w ogóle od
reżymowej kroplówki finansowej konserwatywną bazę. Wówczas,
jeśli nawet kolejne kampanie wyborcze kończyłyby się tak jak ta
do europarlamentu, to Pański osobiście i Pańskiego środowiska
wkład w polską kontrrewolucję byłby trwały. W każdym razie,
miałby Pan w takich projektach wsparcie i sympatię moją, jak i
całego naszego środowiska!
(list
ten pozwoliłem sobie do Pana napisać, z uwagi na fakt że zwrócił
Pan niegdyś uwagę na moją recenzję Pańskiej książki, stąd też
nie jestem wolny od nadziei że i ta wypowiedź do Pana dotrze)
Ronald
Lasecki
Pierwodruk: Xportal.pl
Komentarze
Prześlij komentarz