Słowiański mit w bajce o Holocauście
"Wojna Anny” to
niewątpliwie najgorszy film w dotychczasowym dorobku Aleksieja
Fiedorczenki (ur. 1966). W odróżnieniu od poprzednich filmów
reżysera, ten ewidentnie wydaje się być przeznaczony przede
wszystkim dla zachodniej publiczności, stąd też szerokie
rozpowszechnienie jego anglojęzycznego zwiastunu. Reżyser, któremu
szeroką popularność, również poza granicami Rosji, przyniosły
świetne „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków”, postanowił
najwyraźniej zapunktować dodatkowo na Zachodzie, dołączając do
„Przedsiębiorstwa Holocaust”. Wielu przed nim, chcących mieć
dobre notowania w Hollywood i w Cannes, poszło tą drogą - by
wspomnieć choćby Stevena Spielberga („Lista Schindlera”, 1993),
Romana Polańskiego („Pianista”, 2003), Agnieszkę Holland („W
ciemności”, 2011), Pawła Pawlikowskiego („Ida”, 2013), czy
mniej natrętnie ale za to z pożałowania godną regularnością
powracającego do motywu zagłady Żydów w swoich kolejnych filmach, czerpiącego skądinąd z nieco podobnych co Fiedorczenko inspiracji folklorystycznych,
Jana Jakuba Kolskiego. Nawiązanie tytułem swego filmu do
„Dziennika” Anny Frank, będącego swoistym „tekstem
kanonicznym” dla wyznawców „religii Holocaustu”, musiało być
ze strony Fiedorczenki przemyślanym zabiegiem.
Dotychczasowa
droga artystyczna reżysera „Wojny Anny” nie zapowiadała takiego
oportunistycznego „zjazdu” i zarazem artystycznej klęski: zaczął
bardzo udanym SF „Pierwsi na Księżycu”(2004),
przechodząc następnie do realizmu magicznego w lirycznej „Miłości
i parowozie” (2007), by wreszcie
nakreślić kolejno
psychologiczno-egzystencjalny i folklorystyczno-mitologiczny pejzaż
duchowości pogańskiej w dziełach „Milczące dusze” (2010) i
wspomnianych „Niebiańskich żonach Łąkowych Maryjczyków”(2012).
Udanym podsumowaniem dotychczasowej drogi artystycznej Fiedorczenki
były „Anioły rewolucji” (2014), gdzie zderzył bolszewicką
awangardę teatralną z archaiczną kulturą Samojedów, czerpiąc
też obficie z tradycji artystycznej Siergieja Paradżanowa
(1924-1990), za jego zaś pośrednictwem – ze słowiańskiej i
eurazjatyckiej tradycji figuratywnej i kolorystycznej.
Wszystkie
filmy reżysera łączy wyraźna nić przewodnia, choć on sam w
żadnych swoich wypowiedziach na nią nie wskazuje, ani też nic w
jego przekazie nie daje powodu do przypuszczeń, by wplatał ją w
swoją twórczość świadomie. Być może aktywizuje się tu pewnego
rodzaju archetyp, którego wyrazicielem bezwiednie, niejako z racji
samego swojego pochodzenia i natury, staje się reżyser. Jest to
paradygmat esencjonalnie eurazjatycki.
Widać go już w „Pierwszych na Księżycu”, gdzie ożywają
stare, bolszewickie sny o „teurgii inżynierów” i echa
futurystycznej radzieckiej fantastyki, gdzie komunizm miał,
przeobrażając materię, zbudować Raj na Ziemi i nowego, rajskiego
człowieka. W „Miłości i parowozie” podróż donikąd zagubioną
gdzieś w bezkresnym stepie linią kolejową staje się też podróżą
w głąb siebie, pracą nad reintegracją siebie jako osoby.
„Milczące dusze” to egzystencjalna kontemplacja w rytmie
archaicznych, eurazjatyckich rytuałów. „Niebiańskie żony...”
to z kolei swoisty „eurazjatycki Dekameron”, gdzie rubaszna ale i
pełna ludowej mądrości „filozofia życia” wyłania się
spośród mitologii i folkloru pogańskich mieszkańców Uralu.
Wreszcie w „Aniołach Rewolucji” zderzają się dramatycznie dwa
żywioły: szaleństwo rewolucyjnego modernizmu i ponadracjonalne
„szaleństwo” archaicznego, sakralnego rytuału, odsłaniając
dwie hipostazy cywilizacji eurazjatyckiej.
Jak
na tym tle prezentuje się „Wojna Anny”? Mizernie. Nawet pod
względem czasowym, bo film trwa zaledwie 75 minut („Anioły
rewolucji” trwały 113 min.). Również fabularnie i
dramaturgicznie, bo przez większość czasu widzimy główną
bohaterkę wędrującą po pustym budynku w poszukiwaniu wody i
jedzenia. Jest to przy tym w zasadzie dramat jednego aktora, w
głównej zaś roli obsadzono 6-letnią dziewczynkę, która zapewne
nie bardzo nawet wiedziała w czym bierze udział, wykonując po
prostu polecenia reżysera lub kogoś z ekipy filmowej. Większość
scen rozgrywa się w nocy, i, choć na ogół operatorowi udaje się
uratować pomimo tego ich przejrzystość, to jednak kilka jest dość
niewyraźnych. Film jest zupełną klapą z punktu widzenia twórców,
a głębokim rozczarowaniem z punktu widzenia widza znającego
wcześniejszy dorobek reżysera. Ta jednak właśnie znajomość
pozwala nam sięgnąć do wspomnianej wcześniej „eurazjatyckiej”
nici interpretacyjnej, co z kolei pozwala na najnowszą produkcję
Fiedorczenki spojrzeć z nieco innej perspektywy.
Tytułowa
Anna jest sześcioletnią żydowską dziewczynką, która przeżywa
niemiecką masakrę na okupowanej Ukrainie przykryta ciałem matki.
Znajdują ją następnie ukraińscy chłopi, którzy dają jej
ubranie i buty, po czym, sami nie będąc w stanie się nią
zaopiekować, odprowadzają ją do niemieckiej komendantury
zakwaterowanej w budynku dawnej szkoły. Dziewczynka ucieka jednak z
rąk Ukraińca któremu zostaje przekazana, ukrywając się następnie
za nieużywanym kominem, gdzie spędza następne dwa lata, wykradając
się tylko nocami. O jej istnieniu wiedzą tylko będący jej
przyjacielem kot, i będący jej wrogiem owczarek niemiecki.
Przelotnie widzą ją też młody Ukrainiec i grupa niemieckich
żołnierzy - dzieje się to jednak w atmosferze onirycznej i mocno
surrealistycznej, niejako w zawieszeniu pomiędzy rzeczywistością
dostępną nam zmysłowo, a światem pozazmysłowym. Film nie ma
zakończenia, choć z pewnej przesłanki możemy wnioskować, że
dziewczynka dotrwała do wyzwolenia.
Opowieść
o życiu Anny za kominem krytykowano za brak realizmu, jak bowiem
kilkuletnia dziewczynka miałaby przetrwać nawet kilka tygodni (nie
mówiąc już o dwóch latach!) w ciasnej wnęce, żyjąc w brudzie,
zimnie i o głodzie? Dlaczego nie dręczyły jej wszy, robactwo,
choroby niemytej miesiącami skóry i włosów, szczury, dlaczego nie
bolały jej nieczyszczone zęby? Gdyby Annę traktować jako
fizycznie żyjącą dziewczynkę, cała jej historia jawiłaby się
zupełnie nieprawdopodobną, co należałoby uznać za gwóźdź do
trumny nietrafionego zupełnie projektu reżysera. Rozpatrując rzecz
na poziomie świadomie realizowanego przedsięwzięcia filmowego
Fiedorczenki, należałoby więc widzieć tu jego całkowitą klęskę
jako twórcy. Pamiętajmy jednak, że w dziełach Fiedorczenki mówi
do nas nie tylko sam Fiedorczenko, ale że poprzez jego twórczość, w sposób
być może dla niego samego zupełnie nieświadomy, komunikują się
nam eurazjatyckie archetypy kulturowe.
Wschodnia
Słowiańszczyzna zna postać „domowika”, to jest ducha
opiekuńczego domostwa, którego ulubionymi miejscami zamieszkania są
„podproża, miejsca za kominem, na strychu lub poddaszu, w gumnie,
pod ogniskiem domowym czy w popielniku. Innymi słowy, przebywają
(one) w sferze półmroku, przejścia między oswojonym i znanym
terenem oświetlonym a groźnym, tajemniczym zewnętrzem”1.
W zachodniej Słowiańszczyźnie, ale też na zachodnim pograniczu
Białorusi i Ukrainy, jest to często „latający demon domowy w
postaci iskier lub świateł”2
który mieszka za kominem lub w popielniku. Zazwyczaj to maleńki
człowiek postaci męskiej lub żeńskiej, „lutek” - tak więc
maleńka laleczka, który „znajduje się i chodzi nocą w każdym
domu”, przebywając „u pieca czy ogniska, na strychu, w
zagrodzie”3.
W czasie posiłków towarzyszy rodzinie, siadając na prawym ramieniu
pana domu lub po prostu u szczytu stołu.
Natura
i pochodzenie domowików nie były jasne. Niektórzy widzieli w nich
geniusze miejsc i duchy ogniska domowego. Inni – duchy zmarłych
przodków. Wraz z niemieckim oddziaływaniem kulturowym pojawiło się
wiązanie ich z siłami natury: domowikiem stawał się też skrzat,
krasnoludek czy kraśniak, mieszkający oryginalnie pod muchomorem,
pośród mchu, czy pod ziemią, zapraszany jednak bądź przywabiany
do domostwa. W Beskidzie Śląskim „w chałupach przebywa wiele
małych, potulnych stworzonek, przezywanych bożątkami. Są to
duszyczki pomarłych małych dzieci, których nie zdążono
ochrzcić”4.
Domowiki to istoty z natury dobre, lecz niepozbawione ludzkich
słabości. Należy zostawiać im resztki jedzenia, gdyż –
rozgniewane – mogą zaszkodzić gospodarstwu i sprowadzić na
rodzinę nieszczęście. W tradycji polskiej to „ubożęta”,
wyrzucane z domostw przez kapłanów triumfującego chrześcijaństwa;
pozbawione łask, dawne„sąsiady” i „dobrochoty”, żyły o
głodzie i chłodzie – jako „biedactwa” i „ubogie”. Nocą
chodziły po izbie i strychu, zjadając resztki i przestawiając
niekiedy lub przewracając przedmioty.
Mając
w pamięci figurę „domowego”, przyjrzyjmy się zatem ponownie
postaci filmowej Anny; w pierwszych scenach filmu widzimy czarny
ekran i słyszymy odgłosy salw karabinowych i głosy Niemców; po
dłuższej chwili, w następnej scenie dziewczynka wygrzebuje się
spod ziemi i spomiędzy trupów, kuląc się następnie z zimna. Może
być szczęśliwie ocalałym z masakry dzieckiem, ale może też...
Anna wcale nie przeżyła. Wyłania się spod ziemi jako duszyczka
małej, nieochrzczonej żydowskiej dziewczynki, zmarłej w
dramatycznych okolicznościach, która nie potrafi bądź nie może
rozstać się z tym światem.
W
następnej scenie widzimy ją w chacie starszych wiekiem ukraińskich
chłopów. Siedzi wystraszona na piecu, gdy tymczasem równie
przerażona kilkuletnia córeczka gospodarzy wpatruje się w nią
szeroko otwartymi oczami. Milczy trwożliwie również zarówno
szyjąca ubrania gospodyni, jak i robiący dla Anny buty gospodarz. Wszyscy mają wyraz twarzy, jakby widzieli zjawę a nie żywego człowieka. Doprowadzona do niemieckiej komendantury, Anna wymyka się
niepostrzeżenie z rąk młodego Ukraińca i czmycha przed jego
pogonią. Chłopak widzi ją raz tu, raz tam, przemykającą
znienacka korytarzami, biegając za nią bezskutecznie. Wreszcie,
znajduje otwarte okno, na zewnątrz jednak nikogo nie ma. Spogląda w
lustro, zastanawiając się, czy wszystko to mu się nie uroiło.
Kolejne
dwa lata Anna spędza mieszkając nad paleniskiem, za kominem.
Stamtąd obserwuje życie toczące się w sali; nauczycieli, uczniów,
urzędników, oficerów, petentów – Ukraińców, Niemców, Rosjan,
a nawet Węgrów i Francuzów; czasem ludzi dobrych, a czasem złych;
ludzi, którzy boją się, wściekają, ulegają żądzom, uczą się,
niekiedy padają martwi lub nieprzytomni pod ciosami. Korowód życia
i śmierci przechodzi przez salę komendantury, maleńka Anna
tymczasem podgląda go niepostrzeżenie ze skupioną miną, swymi
dużymi, szeroko rozwartymi, czarnymi oczami.
Ze
swej kryjówki wychodzi tylko nocami, krążąc po opustoszałym
budynku, wypijając wodę do kwiatów, zjadając pozostawione
resztki, kradnąc drobne przedmioty, niekiedy coś przewracając lub
tłukąc i pozostawiając zagadkowy dla przybyłych za dnia bałagan.
Czasem chodzi po strychu, skrzypiąc deskami. Czasem otwiera okno,
które zamyka później niemiecki żołnierz z nocnego patrolu,
myśląc że to wiatr otworzył. Jest blada, głodna, brudna i
zmarznięta. Biedna i porzucona. Wygnana i zapomniana. Przez cały
film nie wypowiada ani jednego słowa.
Annę
widzą tylko zwierzęta, które w tradycyjnej świadomości
słowiańskiego ludu postrzegały też istoty pozazmysłowe. W
niedoli towarzyszy jej kot, daje się jej zaś we znaki świadomy też
jej obecności niemiecki owczarek: ostatecznie, gdy zabija jej kota,
Anna podrzuca mu truciznę na szczury. Dobrochoty nie są z natury
złe, rozgniewane jednak i skrzywdzone, potrafią się też strasznie
mścić. Pies zdycha w męczarniach, gdy jego wnętrzności spala
trucizna. Niemiecki żołnierz musi go zastrzelić.
Nastaje
czas przesilenia zimowego. Niemcy świętują je na sposób zgoła
niechrześcijański – zastawiony jadłem stół oświetlony jest
świecami, ustawionymi również na przywleczonym specjalnie na tę
okazję z sali anatomicznej i ustawionym na środku stołu szkielecie
kozy. Biesiadnicy mają na sobie maski, jakby wypożyczone z
rekwizytorni „Aniołów rewolucji”. Jeden z nich zwala się
pijany pod stół, gdy Anna, pod nieobecność pozostałych, zakrada
się do sali biesiadnej. Gdy niemal napełniła już fartuch zebranym
ze stołu jedzeniem, do sali wtacza się pijany Niemiec w mundurze
wojskowym i ze zwierzęcą skórą zarzuconą na ramiona i głowę.
Znieruchomiała Anna siedzi u szczytu stołu. Niemiec, zupełnie tym
widokiem nie zdziwiony, podchodzi do pobladłej postaci i z nieco
niesamowitym uśmiechem wręcza jej dwie kostki cukru. Anna drżącą
ręką zabiera podarek i wybiega z sali. To nie było spotkanie
niemieckiego nazisty z żydowską dziewczynką w wigilię Bożego
Narodzenia, lecz spotkanie germańskiego „berserkera” z maleńkim
domowym kłobukiem w święto Jul. Przypominają się analogiczne
sceny z doskonałego filmu „Listopad”(2017) Rainera Sarneta, gdy
przybywający na obrzęd dziadów pobladli zmarli również zasiadają
u szczytu biesiadnego stołu.
Annę
widzi jeszcze młody ukraiński chłopak. Przypadkowo zagląda do jej
kryjówki za kominem. Rozgląda się zdziwiony, po czym odwraca uwagę
towarzyszących mu Niemców i wychodzi z paleniska. Zrozumiał –
jest przecież Ukraińcem i wzrastał w kulturze swojego kraju. Film
nie ma zakończenia – jakie bowiem miałoby ono być? Czy
pojawienie się czerwonoarmistów wyzwalających miasto od
niemieckiego okupanta byłoby faktem jakkolwiek znaczącym? Przecież
historia Anny rozgrywa się na zupełnie innym planie
rzeczywistości...
Nie
chcę w tej wypowiedzi sugerować, że Aleksiej Fiedorczenko miał
zamiar
opowiedzieć w swym filmie właśnie taką historię. Jego intencją
było zapewne nakręcenie własnego „filmu o Holocauście”, który
w swej zamierzonej warstwie okazał się projektem zupełnie
nieudanym i opowieścią zwyczajnie płytką. Twierdzę natomiast,
że, podobnie jak wielu innych autorów filmowych i literackich przed
nim, Fiedorczenko, niejako bezwiednie opowiedział
swym
filmem znacznie więcej niż było to jego świadomym zamiarem.
Gdybyś, drogi Czytelniku, miał kiedyś nieszczęście oglądać
„Wojnę Anny”, czytaj ten film nie tak, jak życzył sobie tego
reżyser, tak więc nie jak kiepską, naiwną i mało wiarygodną
bajkę o „Holocauście”, lecz jako współczesny słowiański mit
– wtargnięcie sacrum w tragiczną rzeczywistość II wojny
światowej. Czytaj go tak, jak reżyserowi kazały go nakręcić, a
nam każą go zinterpretować, wspólne nam wszystkim duch
eurazjatyckiej przestrzeni, oraz słowiańska i indoeuropejska
perspektywa metafizyczna.
Ronald Lasecki
Tytuł:
„Война Анны”
Rok produkcji: 2018
Kraj: Rosja
Gatunek: dramat wojenny
Reżyseria: Aleksiej Fiedorczenko
W roli tytułowej: Marta Kozłowa
Rok produkcji: 2018
Kraj: Rosja
Gatunek: dramat wojenny
Reżyseria: Aleksiej Fiedorczenko
W roli tytułowej: Marta Kozłowa
1A.
Szyjewski, Religia Słowian, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003, s. 187.
2S.
Urbańczyk, Dawni Słowianie. Wiara i kult,
Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo, Wrocław 1991, s. 52.
3A.
Gieysztor, Mitologia Słowian. Wydanie trzecie, zmienione i
rozszerzone, Warszawa 2006, s.
271, 270.
4Słownik
gwar polskich, T. 2, s. 409,
cyt. za: S. Urbańczyk, dz. cyt., s. 53.
Komentarze
Prześlij komentarz