Idea Drugiego Grunwaldu
Od demoliberalnego przełomu 1989 roku nie są zbyt nagłaśniane przez władze przypadające na 15 lipca obchody rocznicy bitwy pod Grunwaldem z 1410 roku. Można domniemywać, że rządząca obecnie „proniemiecka” liberalna PO przywiązuje do tej rocznicy jeszcze mniejszą wagę, niż robiłby to projankeski konserwatywny PiS. Rocznicę upamiętniają narodowcy, raczej jednak na zasadzie kolejnej okazji do „zrobienia czegoś”, niż ze świadomością głębszego znaczenia tego wydarzenia.
Tymczasem to również jak najbardziej współczesne znaczenie wybrzmiewa z tego historycznego wydarzenia nader donośnie. Przypomnijmy, że po przegranej stronie Zakonu Krzyżackiego walczyli wówczas rycerze z krajów niemieckich, Anglii, Francji i innych krajów zachodniej Europy. Z kolei po zwycięskiej stronie polskiej walczyli Czesi, Ślązacy, Morawianie, Rumuni, Tatarzy, Rusini i Litwini. Mieliśmy zatem zwycięskie starcie słowiańsko-eurazjatyckiego Wschodu z romano-germańskim Zachodem. Można powiedzieć, że w 1410 r. pokonaliśmy pod Grunwaldem całe ówczesne NATO. Zwycięstwo o takim charakterze miało powtórzyć się dopiero w 1945 roku – tym razem już pod sztandarem komunizmu.
To z 1410 roku nie miało tak wyraźnego oblicza ideowego – na jego pełne odkrycie nadszedł czas dopiero dziś. Przede wszystkim, należy odnotować, że siły Wschodu miały charakter wielowyznaniowy. Katolicki papież w Rzymie sprzyjał Zakonowi Krzyżackiemu, co jednak nie przeszkodziło polskim katolikom bronić praw pogan oraz sprzymierzyć się z prawosławnymi Ruskimi i muzułmańskimi Tatarami. Eurazjatyckie organizmy polityczne zawsze miały charakter wieloreligijny a ich władze cechowała pewna religijna indyferencja – tak było w mongolskich Ordach i w Wielkim Księstwie Litewskim.
Z kolei dźwignią dezorganizacji przestrzeni eurazjatyckiej bardzo często stawało się podsycanie konfliktów religijnych i wyznaniowych. Przypomnijmy, że wymierzona w prawosławny nurt chrześcijaństwa kontrreformacyjna akcja katolickich jezuitów doprowadziła ostatecznie do rozpadu Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Najkrwawsza wojna ostatniego półwiecza w Europie miała zaś na celu rozbicie Jugosławii i toczyła się po liniach religijnych i wyznaniowych, podsycana z zewnątrz przez Watykan za pontyfikatu „atlantyckiego” papieża Jana Pawła II oraz wspieraną przez USA penetracją islamską i dotowaniem przez Waszyngton nacjonalizmów muzułmańskich Bośniaków i Albańczyków. Współcześnie ośrodek jankeski przychylnie spogląda i przyjaźnie komentuje penetrację islamistyczną w Rosji, licząc na rozpalenie w tym kraju konfliktów prawosławnych z muzułmanami. Konflikty takie organizowane są na naszych oczach przez Polskę i inne kraje Zachodu po liniach wyznaniowych (grekokatolicy przeciw prawosławnym) a także wspierania rozłamów kościelnych (tworzenie cerkwi narodowej przeciw Cerkwi rosyjskiej) na Ukrainie.
Lekcja Grunwaldu uczy nas więc, że uporządkowanie eurazjatyckiej przestrzeni kontynentalnej i odepchnięcie naporu Zachodu udać się może, gdy mieszkańcy tej przestrzeni nie dadzą się zideologizować. Ideologia jest wytworem cywilizacji zachodniej i sprowadza się do wyparcia rozumu czy też po prostu zdrowego rozsądku przez fanatyczne zacietrzewienie. Ośrodkiem tego zacietrzewienia mogą być przekonania religijne ale też całkiem świeckie – w tym także nacjonalizm.
Spokój i porządek w przestrzeni Wschodu naruszane są dziś na przykład przez suflowany nam przez Zachód i identyfikujące się jako zachodnie ośrodki rodzime fanatyzm antykomunistyczny. Ta współczesna ideologizacja każe swoim propagatorom i ofiarom przemilczać lub zakłamywać niewygodne dla Zachodu elementy naszej historii a także przeszkadza poprawnie rozumieć inne. Najlepiej widać to na przykładzie lewicy, którą przez całe lata nękano kolejnymi żądaniami „rozliczenia się z komunistyczną przeszłością” w zamian oczekując, że stanie się w pełni zintegrowaną z Systemem socjaldemokracją. Tymczasem to, co było w marksizmie niebezpieczne, to nie jego analiza klasowa i ekonomiczna, tylko wpisane głęboko w jego istotę treści liberalne. Treści te nigdy nie zakorzeniły się głębiej w eurazjatyckich państwach komunistycznych, doprowadziły za to - w ramach ustrojów liberalnych - do rozkładu społeczeństwa zachodnie. Pod imieniem „antykomunizmu” Zachód wtłaczał więc w istocie w przestrzeń eurazjatycką toksyczny liberalizm.
Podobne do antykomunizmu znaczenie ma nacjonalizm, który w krajach Ruskiego Świata, w krajach tureckich, czy w krajach Słowian Południowych był wręcz do niedawna ciałem obcym. Narodem w rozumieniu zachodnim do dziś nie są Rosjanie i Białorusini a próby „nation building” w krajach takich jak Bośnia i Hercegowina czy Macedonia są czystą farsą. Z kolei propagowanie ideologii nacjonalistycznej na Ukrainie i w republikach bałtyckich dało produkty ewidentnie jadowite i toksyczne. „Naród” jest ideą zachodnią i poza Zachodem praktycznie nieznaną. Gdy Rzeczpospolita Obojga Narodów poszukiwała dla siebie tożsamości „sarmackiej” (co było miejscową odmianą orientalności – analogicznie jak turanizm na Węgrzech, eurazjatyzm w Rosji, czy panslawizm w Czechach), jej ludy nie postrzegały siebie jako „narodów”. Gdy zaczęły się tak postrzegać pod koniec XIX wieku, przestrzeń tego nieistniejącego już wtedy państwa uległa ostatecznej fragmentacji i niemożliwe stało się jej odtworzenie (za łabędzi śpiew dziedzictwa RON należy uznać snute jeszcze w pierwszej połowie XX wieku przez niektórych polskich konserwatystów wizje odbudowy Wielkiego Księstwa Litewskiego).
Nieco innego przykładu dostarcza polityka wyznaniowa Chin. Państwo to zwalcza penetrację religii prozelitycznych, to jest islamu i zachodnich wyznań chrześcijańskich (protestantyzmu i katolicyzmu). Równocześnie Pekin próbuje budować własne atrapy tych religii, które nie zagrażałyby porządkowi wewnętrznemu Chin poprzez jego kwestionowanie. Islam bowiem posiada własną doktrynę społeczną, zachodnie chrześcijaństwo natomiast (protestantyzm aktywnie, katolicyzm raczej siłą inercji) jest dziś przede wszystkim wehikułem demoliberalizmu. Widać to doskonale w takich krajach jak Tajwan, Japonia i Korea Południowa, gdzie zachodnie chrześcijaństwo (przede wszystkim jankeski protestantyzm, w mniejszym stopniu rzymski katolicyzm) rozszerza się i gruntuje wraz z konsumpcjonizmem, homoseksualizmem, kapitalizmem i wojskami USA. W nieco innym wymiarze podobną politykę ochrony własnej przestrzeni przed penetracją zachodniego fanatyzmu ideologicznego stosują też państwa środkowoazjatyckie i ruskie (Rosja i Białoruś).
Podkreślmy tu jeszcze, że odrzucenie typowej dla Zachodu ideologizacji (przypomina się tu określenie przez Janusza Tazbira Rzeczpospolitej Obojga Narodów „państwem bez stosów”, co miało nasz kraj wyróżniać na tle przeorywanych wówczas przez protestantyzm i kontrreformację krajów Zachodu), oznacza pewien religijny i ideologiczny pragmatyzm. Wymienić by tu należało w zasadzie pokojową chrystianizację krajów słowiańskich i bałtyckich – wyjątków dostarczają próby ekspansji w tej przestrzeni Niemców dokonywane pod sztandarem katolicyzmu aż po połowę XV wieku. Podobnie Tatarzy przeszli w XIV wieku na islam, nie toczyli jednak w jego imię wojen religijnych. U schyłku istnienia Związku Radzieckiego, gdy oczywiste już było ideologiczne bankructwo marksizmu-leninizmu, w niektórych kręgach elit rosyjskich pojawiły się podobno koncepcje przyjęcia islamu jako nowej ideologii państwowej.
Drugim, obok bronienia się przed przyjęciem zachodniej fanatycznej mentalności, wnioskiem płynącym ze zwycięstwa grunwaldzkiego, jest, że - generalnie, moralna racja jest po naszej stronie. Historia przyznała moralną rację zwycięzcom spod Grunwaldu. Również pięć wieków późniejsze zwycięstwo Eurazji nad światem romano-germańskim, z radziecką i polską flagą powiewającymi nad Berlinem, było zwycięstwem tego, co wówczas było lepsze. Gdyby nawet rozpatrywać kolejne wydarzenia z XX wieku, mianowicie rosyjskie interwencje na Węgrzech w 1956 roku (a także tę z 1848 roku) i w Czechosłowacji w 1968 roku, to celem ich wszystkich było stłumienie kiełkującego liberalizmu którym kraje te zaraziły się od Zachodu, interwencje te były więc moralnie słuszne. Analogicznie, jak Stan Wojenny w Polsce w 1981 roku. My – eurazjaci, zawsze się bronimy lub przywracamy zachwiany ład wspólnotowy; Zachód za to zawsze stara się narzucać wspakulturowy indywidualizm i niszczyć Tradycję. Nawet dzisiejsza propaganda łacinników oczerniających Czyngis-chana o bycie „zbrodniarzem” jest od początku do końca kłamstwem, bo Mongołowie po prostu robili to, co konieczne było dla ustanowienia porządku politycznego.
W środowiskach podejmujących dziedzictwo endeckie przeciwstawia się często ideę „Polski Piastowskiej” idei „Polski Jagiellońskiej”. Rozróżnienie to przywołuje się zazwyczaj na potrzeby polemiki z mesjanizmem widzącym „powołanie” Polski w kolonizacji Ruskiego Świata. Polemika ta jest w zasadzie słuszna z powodów geopolitycznych, choć nie miejsce tu na rozwijanie tego wątku. Dla naszego wywodu ważne jest, że idea „Polski Piastowskiej” to idea Polski jako tarczy Wschodu przed ekspansją zachodniej antycywilizacji. Taki był właśnie sens zwycięstwa pod Grunwaldem: pokonaliśmy tam zachodnią „cywilizację śmierci”. Obroniliśmy to co organiczne, przed zachodnim pędem do racjonalizacji, regulacji i automatyzacji wszystkiego.
Pamiętać jednak należy, że „tarczą Słowiańszczyzny” Polska może być jedynie wtedy, gdy opierać się będzie na siłach całej Eurazji, a nie tylko na własnych. Przykładem to ilustrującym są smutne dzieje polskiej wojny obronnej przed Niemcami w 1939 roku. Również dziś Polska nie jest w stanie obronić się przed presją demoliberalnej zachodniej antykultury z jej tęczowymi flagami, Netflixami, hamburgerami, Eurowizjami i supermarketami, ponieważ odwróciła się od Wschodu, wręcz zwracając się przeciw niemu. Węgry, które starają się balansować presję Zachodu swoimi relacjami ze Wschodem, osiągają na polu obrony swojej tożsamości wyraźnie większe sukcesy.
Obecną sytuację Polski można przyrównać do XVI wieku, gdy była ona zorientowana ekspansywnie na Wschód, przez co okazała się bezbronna wobec toksycznych, proto-liberalnych idei pleniącego się w niej wówczas obficie protestantyzmu. Czy nawet do X wieku, gdy Polska, nie mogąc znaleźć oparcia we Wschodzie, stała się pastwą łacinników zamiast choćby iść drogą „cyrylo-metodiańską”.
Tak czy inaczej, jak w X i w XVI wieku, dziś ponownie poddawani jesteśmy destruktywnej westernizacji. Tym razem jej treścią nie jest ekspansja militarna jak w przypadku działań Zakonu Krzyżackiego czy państwa niemieckiego w latach 1871-1945, lecz penetracja rozkładowej ideologii – stąd też trafniejsze byłoby porównanie do czasów Reformacji. Treścią dzisiejszej ideologii Zachodu jest już jednak liberalizm nie w formule religijnej, lecz postreligijnej. Jest nią totalny i wszechogarniający relatywizm, zagrażający jednak – podobnie jak wcześniejsza przemoc materialna Niemców – biologicznemu przetrwaniu naszego etnosu, bo właśnie wyczerpywaniem jego sił życiowych jest promowanie permisywizmu i konsumpcjonizmu, czy nakręcanie imigracji.
Tej rozkładowej presji Zachodu nie oparła się sąsiednia Ukraina, w kluczowym momencie zabrakło jej bowiem wsparcia silniejszej Rosji. Moskwa nie powtórzyła tego błędu w przypadku Białorusi, dzięki czemu rządzący w tym kraju Aleksandr Łukaszenko, mógł – korzystając również z zasobów rosyjskich i ze wsparcia Rosji – uratować swój kraj przed demoliberalną rewolucją w 2020 roku. Dwa lata później Moskwa bezpośrednią interwencją uratowała przed chaosem Kazachstan. Niestety, zaniechania i partackie wykonanie interwencji na Ukrainie tuż potem, doprowadziły do krwawej wojny w tym kraju, wyczerpującej siły zarówno Rosji jak i przede wszystkim Ukrainy. Rosja jednak, jak w 1848 roku i 1956 roku na Węgrzech oraz w 1968 roku w Czechosłowacji, pozostaje w jakiejś mierze strażnikiem ładu na Wschodzie. Czasem nawet wystarczy sama jej obecność, jak w 1981 roku, gdy Polacy, pod wpływem Rosji, po raz pierwszy w historii sami stłumili swoją rewolucję, co należy traktować jako polskie zwycięstwo.
Ten ostatni przykład powinien być dla nas również inspiracją współcześnie. Powtórzmy bowiem: Polacy, pod wpływem jedynie obecności w sąsiedztwie autorytarnej Rosji, sami przeprowadzili u siebie antyliberalną kontrrewolucję (poprzedzającą podobne wydarzenia w Chinach w 1989 roku). Zadajmy więc sobie pytanie, jak mogłaby wpłynąć na sytuację w naszym kraju obecność u naszych granic konserwatywnego i autorytarnego imperium rosyjskiego, gdyby Rosja zwyciężyła w 2022 roku na Ukrainie? Całkiem prawdopodobne, że rozmachu nabrał by u nas ruch tożsamościowej rewolucji. W najgorszym razie, moglibyśmy kiedyś stać się przedmiotem interwencji rosyjskiej podobnej jak we Francji w 1815 roku i na Węgrzech w 1848 roku, gdzie powodzenie Rosji było też zwycięstwem tradycjonalizmu. Tak się jednak ostatecznie złożyło, że partactwo Rosji na Ukrainie, za które odpowiada Władimir Putin, oddaliło opisaną tu perspektywę i wręcz pogorszyło szanse naszej sprawy.
W każdym razie, pamięć Grunwaldu to pamięć zwycięstwa możliwego dzięki ściągnięciu na potrzeby odrzucenia agresji Zachodu potencjału Eurazji. Wtedy czerpaliśmy z poparcia Litwinów, Ruskich, Tatarów, Czechów. Dziś pewnie sięgalibyśmy do poparcia Chin, Rosji, Turcji, Iranu a wsparcie otrzymali też z Węgier i Słowacji. Wtedy opieraliśmy się presji militarnej, administracyjnej i poniekąd wyznaniowej. Dziś musielibyśmy oczyścić naszą przestrzeń z liberalnego i indywidualistycznego szamba, w którym prze ostatnie trzydzieści lat ugrzęźliśmy ze szczętem. Inna jest obecnie płaszczyzna walki ale walka i naturalni sojusznicy są z grubsza te same.
Czy scenariusz Polski uwalniającej się od zachodniactwa w oparciu o Eurazję i wpisującej się w policentryczną konstelację polityczną przestrzeni eurazjatyckiej jest realny? W przewidywalnej przyszłości i w wyobrażalnym układzie znanych nam zmiennych - nie. „Grunwald” nie jest więc dziś programem ale mitem politycznym. Takim, jakim stał się dla Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald” w latach 1980. I jako symbol zwycięstwa nad Zachodem - wobec wyzwania jakim jest dziś zachodni nihilizm kulturowy – rocznica victorii grunwaldzkiej powinna być dziś mitem politycznym polskiego Antysystemu. Mity zaś, jak wiadomo, zmieniają rzeczywistość. W naszym przypadku taką zmianą byłby Antyliberalny Przełom - „Drugi Grunwald”, który moglibyśmy osiągnąć, opierając się na Eurazji jak w roku 1410.
Ronald Lasecki
Pierwodruk: "Chrobry Szlak" 7/2024(88)
Komentarze
Prześlij komentarz