Śródlądzie, nie Międzymorze. Polska między Rosją i Niemcami w XXI w.
Co najmniej od
wydania znakomitej skądinąd pracy „Niemcy, Rosja i kwestia
polska” (1908) autorstwa Romana Dmowskiego (1864-1939)
mamy w Polsce do czynienia z kodem geopolitycznym, w którym
nasz kraj sytuowany jest pomiędzy zasadniczo wrogimi siłami
pruskiego i moskiewskiego ośrodka siły. Ten kod geopolityczny
określa naszych potencjalnych sojuszników i przeciwników, w jego
ramach wskazuje się sposoby utrzymania lub pozyskania sojuszników,
a także przeciwstawienia się aktualnym i potencjalnym przeciwnikom,
oraz opracowuje metody komunikowania własnej wizji geopolitycznej
własnemu społeczeństwu i społeczności międzynarodowej.
Polski
kod geopolityczny
W logice tego kodu
geopolitycznego Polska skazana jest na konflikt z Rosją, z Niemcami,
lub z obydwoma tymi państwami naraz. Archetypiczny dla naszego
narodu spór pomiędzy zwolennikami opcji endeckiej (Romana
Dmowskiego) i piłsudczykowskiej (Józefa Piłsudskiego) to
między innymi spór zwolenników oparcia się na Rosji przeciw
Niemcom, oraz oparcia się na Niemczech przeciw Rosji. Za Stanisławem
Catem-Mackiewiczem (1896-1966), za największe zagrożenie uznaje
się ewentualne porozumienie Berlina z Moskwą, możliwe do
zaistnienia jakoby jedynie na ruinach państwa polskiego.
Ten fatalizm
zaznaczył się również w polskiej myśli geopolitycznej, gdzie
jego eksponentem był między innymi Wacław Nałkowski
(1851-1911), będący autorem teorii przejściowości położenia
Polski w znaczeniu klasyfikacyjnym (niektóre ziemie polskie
klasyfikują się do zachodnio- a inne do wschodnioeuropejskich typów
geograficznych), kulturowym (mieszanie się wpływów Zachodu i
Orientu), oraz komunikacyjnym (ziemie polskie są „wrotami” ze
Wschodu na Zachód). Polska, znajdująca się pomiędzy Niemcami a
Rosją, jest tu swego rodzaju kompozycją krain zachodnich i
wschodnich, zderzają się zaś w niej dwa typy cywilizacji w swym
wymiarze etnograficznym, religijnym i ekonomicznym.
Konkurencyjna, acz
w założeniach podobna do teorii przejściowości ziem polskich,
jest teoria pomostowości położenia Polski autorstwa
Eugeniusza Romera (1871-1954). Dowodzi się w niej, że ziemie
polskie stanowią naturalny pomost pomiędzy morzami Bałtyckim i
Czarnym. O odrębności tego obszaru decydować ma sieć
hydrograficzna, wyznaczająca zasięg polskiej ekspansji
przestrzennej. Granice wyznaczane przez polski system rzeczny i
wklęsłość Niziny Polskiej w osi równoleżnikowej decydują o
odrębności obszaru polskiego od terytoriów Rosji i Niemiec.
Podobnie jak w przypadku teorii Wacława Nałkowskiego, w koncepcji
tej rolą Polski jest „rozepchać się” pomiędzy niemieckim a
rosyjskim ośrodkiem siły.
Podwójne
zagrożenie Polski przez Niemcy i Rosję zakładała też teoria
tranzytowości położenia Polski opracowana przez Włodzimierza
Wakara (1885-1933), który uważał że specyficzne położenie
ziem polskich decyduje o ich specyficznej kulturze, typie
gospodarowania i cywilizacji. W. Wakar nieprzypadkowo był
zwolennikiem ruchu prometejskiego i koncepcji Międzymorza; Rosję
uważał za śmiertelnego wroga Polski, Prusy chciał podzielić
pomiędzy Polskę i Litwę, opowiadał się za daleko idącymi
ustępstwami terytorialnymi wobec Ukrainy, uważając jej ewentualny
podział pomiędzy Polskę i Rosję za śmiertelne zagrożenie dla
tej pierwszej. Wschodnia granica Polski powinna, jego zdaniem,
pokrywać się z zasięgiem religii rzymskokatolickiej.
Na gruncie tych
rozważań politycznych i geopolitycznych wyrósł polski projekt
Międzymorza, którego
twórcą był Józef Piłsudski
(1867-1935), zakładający
w swojej początkowej (1918-1921) postaci powołanie państwa
federacyjnego, w skład którego wchodziłyby Polska, Litwa, Białoruś
i Ukraina. W późniejszych latach koncepcja ta przybrała postać
idei „Trzeciej Europy”
w ramach której postulowano konsolidację państw położonych na
pasażu bałtycko-czarnomorskim. Powstało
też wiele siostrzanych koncepcji jak choćby „polskie
imperium dominium” związanego
z ruchem piłsudczykowskim Michała Römera (1880-1945),
czy „cesarstwo polskie”
związanego z endecją Karola Ludwika Konińskiego
(1891-1943), w kierunku
„rozpychania się” pomiędzy wschodnim a zachodnim sąsiadem
Polski szła też refleksja Adolfa Bocheńskiego
wyrażona w jego pracy „Między
Niemcami a Rosją”
(1937).
Polscy „egzotyczni
sojusznicy”
Najnowsza historia Polski i współczesna polska debata publiczna
znają zatem różne warianty pozycjonowania Polski w konstelacjach
antyrosyjskich i antyniemieckich. Wobec dzisiejszej przytłaczającej
przewagi idei insurekcyjnych i prometejskich, a także importowanych
z zewnątrz idei neokonserwatywnych, zazwyczaj głównym wrogiem
niepodległej Polski mianuje się Rosję. Pod taką tezę
pisana jest dziś w naszym kraju historiografia, taką wizję lansuje
się w kinematografii i popkulturze, w tym kierunku zakłamywania
historii dokonuje również IPN. Nie znaczy to, że wektor
antyniemiecki został osłabiony – odsunięto go jedynie w cień.
Antyniemiecka demagogia PiS, nie mające szans powodzenia domaganie
się od Berlina reparacji wojennych, wreszcie pilotowany z inspiracji
jankeskiej projekt Trójmorza, to dowody żywotności polskiego kodu
geopolitycznego wobec Niemiec.
Chcąc jednak zwrócić się przeciwko Rosji i wręcz dokonać
„rozbicia rosyjskiego imperium”, nie mogąc zaś oprzeć się na
również budzących nieufność Niemczech, Polska szuka sobie
odleglejszych i bardziej „egzotycznych” sojuszników.
Historycznie była takim Francja, ta jednak jako partnera na
wschodzie widzi raczej imperialną Rosję, niż słabszą od Rosji
narodową Polskę. Pozycja mocarstwowa Francji uległa ponadto w XX
w. znacznej degradacji, a państwo to jeszcze przed wybuchem II wojny
światowej spadło do rangi „młodszej siostry” Wielkiej
Brytanii, a następnie też USA. Poszukiwanie oparcia w Rosji ma
służyć ponownemu wydźwignięciu Francji przytłoczonej przez
potęgi anglosaskie, to jednak zupełnie nie interesuje Polski i jest
w Polsce przyjmowane nieufnie i niechętnie – jako wyłamanie się
Paryża ze wspólnego, zachodniego frontu przeciw Moskwie.
Środowiska katolicko-konserwatywne (ultramontańskie) rozważają
niekiedy tęsknie „katolicką” oś geopolityczną
Kraków-Wiedeń-Rzym, również mającą dla Polski charakter
„egzotycznego” sojuszu skierowanego równocześnie przeciwko
prawosławnym ludom ruskim oraz germańskim (niemieckim i szwedzkim)
i czeskim protestantom i bezbożnikom. Dopełniać taki sojusz od
zachodu miałaby ewentualnie rekonstytuowana w swym katolicyzmie i
tradycyjnej monarchii Francja, od czasu jednak rozpadu Austro-Węgier
i upadku dynastii Habsburgów, oraz sczeźnięcia idei
katolicko-monarchicznych we Francji i w Rzymie, koncepcja ta straciła
oparcie materialne.
Zarówno zatem współcześni piłsudczycy, neoendecy, jak i
konserwatywni katolicy, doszli do wniosku że jedyną potęgą na
której może współcześnie oprzeć się Polska, są Stany
Zjednoczone AP. Oś katolicka się zdezaktualizowała, Francja
przestała być mocarstwem i postawiła na Rosję, UK wielokrotnie
zawiodło już Polaków, a ponadto nie jest dziś samodzielnym
ośrodkiem siły, lecz jedynie „amerykańskim lotniskowcem
zakotwiczonym u wybrzeży Europy”. Pozostają więc USA, które w
XX w. urosły do rozmiarów globalnego hegemona, na odcinku
wschodnioeuropejskim starającego się między innymi powstrzymywać
odbudowę Rosji i paraliżować integrację europejską.
U
klamki Waszyngtonu
Polacy postawili na USA jako zarówno swojego sojusznika, jak i
faktycznego protektora. Stany Zjednoczone AP mają obronić
nas przed Rosją i trzymać pod butem Niemców. W polskich
projekcjach (umiejętnie podsycanych przez takich jankeskich
propagandzistów jak George Friedman, polskojęzyczny jankeski
historyk i publicysta Marek Jan Chodakiewicz, również
polskojęzyczny jankeski dziennikarz Mariusz „Max” Kolonko,
osiadły w USA skandalista Wojciech Cejrowski) USA mają wręcz
doprowadzić do ostatecznego rozbicia Rosji, na ruinach której
powstać by miało jakieś okrojone, narodowe i demokratyczne państwo
rosyjskie, równie geopolitycznie ubezwłasnowolnione jak pozostałe
narodowe państwa europejskie.
Polska jest w tym układzie pozycjonowana jako instrument USA do
rozbijania Rosji. Jej podmiotowość ma zaś wyrażać się w
podsycaniu postaw antyrosyjskich w Europie i w USA. Za cenę
zaprzężenia USA i UE do realizacji polskich marzeń o rozbiciu
Rosji, Polacy przystają na najdalej choćby idące ustępstwa i
upokorzenia wobec Zachodu; bazy wojskowe USA na swoim terytorium
(i ekscesy z udziałem jankeskich żołnierzy), wykup polskiej
gospodarki przez Niemcy, zgoda na narzucanie norm ideologicznych
przez postmodernistyczny ośrodek zachodnioeuropejski i demoliberalny
ośrodek północnoamerykański, nawet regulowanie polskiej polityki
historycznej, ustroju politycznego Polski, kształtu środków
masowego przekazu i rynku farmaceutycznego – na to wszystko Polacy
godzą się bez mrugnięcia okiem z nienawiści do Rosji. By pozyskać
względy jankeskiego hegemona, Polska dąży nawet do poprawy
tradycyjnie nieprzyjaznych stosunków z Żydami, oraz do zbliżenia z
państwami sobie obojętnymi acz ważnymi dla Waszyngtonu, jak UK,
Arabia Saudyjska lub Australia.
Niepewny
los wasala
Orientacji takiej wiele można zarzucić. Począwszy od tego, że w
sposób dziś już aż nadto widoczny pociąga ona za sobą straty
moralne i upokorzenia narodowe. Wpisując się w układ ścisłej
zależności i podległości demoliberalnym USA, Polacy muszą
zaakceptować jako własny demoliberalny ustrój i kulturę
polityczną. Ustrój ten jest patologią i dezorganizuje państwo i
społeczeństwo, ewidentnie obniżając też polityczną skuteczność
władzy. Państwo traci swoje zaplecze materialne wobec odsłonięcia
liberalnej gospodarki na penetrację i związanie zależnościami
zewnętrznymi. Społeczeństwo ulega demoralizacji i
postmodernistycznej atrofii w hedonistycznej popkulturze
indywidualizmu. Goniący za dobrobytem i przyjemnościami Polak
zamyka się stopniowo na sferę metafizyczną, co przekłada się na
postępujący zanik religijności – mający wciąż najwięcej
wiernych Kościół rzymskokatolicki w lepszej kondycji przetrwał
czterdzieści lat komunizmu, niż trzydzieści lat demoliberalizmu.
Otwartym pytaniem pozostaje też, czy Stany Zjednoczone AP
naprawdę zainteresowane są wymarzonym przez Polaków rozbiciem
Rosji. Z pewnością Waszyngtonowi zależy na Rosji słabej i
niezdolnej przeciwstawić się ani działać niezależnie od USA. Z
pewnością w realizacji takiego zamiaru pomogłoby narodowe
upokorzenie Rosji, na przykład przez symboliczne oderwanie od niej
jakiegoś terytorium, lub wygraną przez USA wojnę ograniczoną.
Całkowite zdruzgotanie Rosji pozostawiłoby jednak próżnię
geopolityczną, którą szczególnie dziś łatwo mogłyby zająć
sąsiednie Chiny. W zrujnowanej Rosji mogłaby też zrodzić się lub
rozszerzyć jakaś rewizjonistyczna ideologia w rodzaju islamizmu,
lub nawet kosztem Rosji zyskać mogłyby (i dzięki temu urosnąć do
rangi mocarstwa) podporządkowane dziś USA państwa jak Japonia,
Niemcy, Szwecja, Iran itp. Nie jest zatem wcale pewne, czy Waszyngton
chętnie będzie popierał awanturnicze rojenia Polaków o rozbiciu
Rosji.
Istnieje
wreszcie możliwość, że Waszyngton zwyczajnie przegra na
froncie wschodnioeuropejskim, lub „odpuści” go sobie,
by skoncentrować się na ważniejszych ze swojego punktu widzenia
wyzwaniach. Prezydent Donald Trump zdaje się iść w polityce
zagranicznej śladem Richarda Nixona, rezygnując z globalizmu i
neokonserwatyzmu, na rzecz tradycyjnej „power
politics”.
Nierozpoczęcie przez niego dotychczas żadnej wojny, wycofanie wojsk
jankeskich z Syrii, porozumienie z Koreą Północną, z drugiej zaś
strony wojna handlowa z Chinami i dążenie do zrównoważenia
wymiany handlowej USA z UE świadczą o próbie przedefiniowania
polityki zagranicznej Waszyngtonu z realizowanej w myśl założeń
unilateralnego globalizmu, na realizowaną w myśl założeń
unilateralnego realizmu.
Nie
musi to bynajmniej oznaczać wycofania się z Europy Wschodniej lub
dania Rosji wolnej ręki w tym regionie świata. Jak dotychczas, nic
na taki scenariusz nie wskazuje. Wskaźniki rozwoju USA są też na
tyle korzystne wobec rosyjskich i unijnych, a przebieg wojny
handlowej z Chinami na tyle korzystny dla Waszyngtonu, że trudno
znaleźć podstawy dla snucia wizji Moskwy lub Berlina
„odzyskujących” Europę Wschodnią od USA. A jednak taki
scenariusz również jest możliwy – jeśli nawet nie w najbliższej
przyszłości, to być może w perspektywie kilku lat; na przykład w
związku z wybudowaniem gazociągu Nord Stream 2 lub powstaniem
Nowego Jedwabnego Szlaku. W takiej sytuacji, losem jankeskich
podżegaczy w rodzaju Polski w najlepszym razie byłaby
marginalizacja i spadnięcie na pozycję peryferiów
w nowym układzie eurazjatyckim, w najgorszym zaś zgniecenie
przez nowo wyrastające potęgi.
Polityka jednocześnie wroga Rosji i Niemcom nie jest wcale dla
naszego kraju koniecznością. Jest to polityka budowania pozycji
Polski w stałym zagrożeniu przez naszych wielkich sąsiadów, oraz
w osamotnieniu wśród niepodzielających polskich resentymentów i
urojeń sąsiadów mniejszych. Dziś ani Węgry, ani Białoruś,
ani Republika Czeska, ani Słowacja, ani Serbia, ani nawet Chorwacja,
nie wspominając już o państwach zachodnioeuropejskich jak np.
Włochy, nie podziela polskiej jankesofilii i rusofobii zarazem. Z
postawą Polski solidaryzują się głównie państwa niezdolne do
samodzielnego funkcjonowania i pogrążone w demograficznej lub
cywilizacyjnej zapaści jak republiki bałtyckie, Albania i Kosowo,
Mołdowa, czy nawet Ukraina. W większości z nich szaleje groteskowy
nacjonalizm, w przypadku Litwy i Ukrainy uderzający też w Polaków.
Wyśniona
„wojna powszechna ludów”
Dodajmy,
że nawet w przypadku pokonania Rosji przez USA w toku wymarzonej
przez Polaków wojny, droga do takiego zwycięstwa byłaby najpewniej
dla naszego kraju tragiczna. Wedle scenariuszy opisywanych przez
takich autorów jak gen. Richard Shirreff, gen. Mieczysław Różański,
gen. Czesław Skrzypczak, dr Tadeusz Kisielewski, czy Witold Jurasz,
działania wojenne toczyłyby się na terenach Polski,
Białorusi, Obwodu Królewieckiego i republik bałtyckich.
Zakłada się w nich inwazję Rosji na republiki bałtyckie oraz –
z Białorusi i Obwodu Królewieckiego – na Polskę. W dalszej
kolejności miałaby nastąpić odsiecz USA i pokonanie Rosjan w
Polsce i Białorusi, po czym powrót do
status quo ante bellum.
Zwróćmy uwagę, że nie ma tu mowy o rozbiciu Rosji, która
w przypadku egzystencjalnego zagrożenia swojej państwowości
mogłaby zastosować scenariusz „nuklearnej deeskalacji”, czyli
użyć broni masowego rażenia i zagrozić wojną atomową, takiej
zaś groźby Zachód nie byłby już w stanie zneutralizować siłą.
Ponadto, ewentualny konflikt toczyłby się na ziemiach Polski – co
najmniej do linii Wisły, i Białorusi. Rozważając go, trzeba zatem
mieć przed oczami wyobraźni obraz np. zniszczenia portu w Gdańsku
i zaminowania Zatoki Gdańskiej, walk pancernych na Białostocczyźnie,
rakietowego ostrzału Olsztyna, walk ulicznych w Warszawie etc.
Należałoby zadać sobie pytanie, czy niepewne przecież pognębienie
znienawidzonej Rosji warte jest zniszczenia znacznej części naszego
kraju, strat w populacji cywilnej, dłuższej lub krótszej okupacji
całości lub części terytorium, kolejnej traumy wojennej?
Polska
w „strefie zgniotu”
Wbrew utrwalonemu w naszym narodzie kodowi geopolitycznemu,
optymalnym wyjściem dla nas nie jest polityka atlantycka i wrogość
wobec Rosji i Niemiec. Jedyną alternatywą dla nich nie jest również
wiązanie się z jednym z tych państw w złudnej nadziei, że zwróci
się ono przeciw drugiemu. Niemcy są dziś poddane ścisłej
strategicznej i politycznej kontroli Waszyngtonu. Rosja nie dała się
całkowicie podporządkować, choć jej elita polityczna jest
zdemoralizowana i oportunistyczna. Obydwa państwa dążą jednak do
zbliżenia, by wyemancypować się spod uciążliwej dominacji USA.
Polsce zatem na pewno nie udałoby się zwrócić Niemiec przeciw
Rosji, ani Rosji przeciw Niemcom. Nie znajdziemy też w
dzisiejszej Moskwie obrońcy przeciw Berlinowi lub Waszyngtonowi, ani
też w Berlinie obrońcy przeciw Moskwie. Obydwaj nasi wielcy
sąsiedzi są za słabi, by dokonać samodzielnej projekcji siły w
naszym kraju.
Zarazem
Rosja i Niemcy są na tyle silne by, pomimo niechęci USA i
pętających szczególnie Niemcy ograniczeń ideologicznych,
dokonywać wzajemnego zbliżenia. Odbywa się ono w kontekście coraz
większej obecności gospodarczej Chin – również w sąsiedniej
wobec naszego kraju Białorusi, co daje szansę na powstanie nowej
eurazjatyckiej konstelacji geoekonomicznej i geopolitycznej, ale też
zagraża „atlantyckiej” Polsce marginalizacją, zgnieceniem przez
sąsiadów, lub zgnieceniem w wyniku ewentualnego uruchomienia
„pułapki Tukidydesa” i sprowokowania przez USA (być może za
pośrednictwem Polski?) prewencyjnej wojny przeciw Rosji i Chinom, by
zapobiec utracie przez Waszyngton pozycji globalnej preponderancji.
Polska znajduje się w „strefie zgniotu”
i nie tylko wrogie Warszawie porozumienie Rosji i Niemiec, ale też
wojna z udziałem jednego tylko choćby z tych państw, stanowi dla
nas egzystencjalne zagrożenie.
Przekuć
słabość w siłę
Alternatywą dla pozycjonowania Polski w „strefie zgniotu”
pomiędzy Niemcami a Rosją jest przekucie naszego położenia ze
słabości w atut. Leżąc pomiędzy dwoma kontynentalnymi
potęgami o kluczowym znaczeniu dla przyszłości Eurazji, Polska nie
powinna „rozpychać się” między nimi, lecz stać się
cementującym ich wzajemną więź spoiwem. Szansą dla Polski
nie jest pójście z USA (Watykanem, UK, Francją, Austrią...)
przeciwko Rosji i Niemcom. Nie jest również pójście z Niemcami
przeciw Rosji. Nie jest wreszcie pójście z Rosją przeciw Niemcom.
We wszystkich tych konstelacjach pozostajemy w „strefie zgniotu”.
Alternatywą jest pójście z Niemcami i Rosją równocześnie.
Przeciw komu? Przeciw tym, którzy przeszkadzają tym państwom w
osiągnięciu geopolitycznej samodzielności. Przeciw USA zatem. To
odwrócenie mackiewiczowskiej logiki „egzotycznych sojuszy”;
zamiast sojuszników „egzotycznych” wybieramy sobie sojuszników
najbliższych jak się da, którzy mają realną możliwość nam
pomóc (choć nie przeciw sobie nawzajem). W miejsce „egzotycznych”
sojuszników dobieramy sobie natomiast „egzotycznych” wrogów
– położonych daleko, nie mających realnych możliwości
efektywnej projekcji siły w naszym regionie.
USA nie kontrolują Morza Bałtyckiego ani Morza Czarnego.
Dowodem na to, że nie będą najpewniej w stanie zablokować Nord
Stream 2. Nie mając znaczącej floty wojennej na tych akwenach, USA
brakuje podstawy do skutecznego prowadzenia działań w Europie
Wschodniej. Gdyby nie wpływy w Polsce, Stany Zjednoczone AP nie
byłyby w stanie oddziaływać na sytuację na Ukrainie, ani tym
bardziej bronić republik bałtyckich. W przypadku emancypacji
Niemiec od Waszyngtonu i zerwania przez Polskę z USA, jankesi nic
wbrew woli Berlina i Moskwy w naszym regionie nie będą mogli
zrobić. Od jankesów zatem (oraz stada ich wasali: Izraela, UK)
bylibyśmy bezpieczni.
Przeciw
anachronizmom historycznym
Można by wysunąć kontrargument, że przecież zbliżenie
rosyjsko-niemieckie musi odbywać się kosztem Polski. Otóż,
nie musi. W XVIII w. Rzeczypospolita uległa rozbiorom, to prawda.
Było to jednak państwo o innych granicach i z inną strukturą
etniczną i wyznaniową, niż Polska dzisiejsza. O ile występuje
ciągłość narodowa pomiędzy Rzeczypospolitą Obojga Narodów a
III Rzeczpospolitą, to już nie ma między nimi ciągłości
geopolitycznej. Dziś Rosja nie ma podstaw terytorialnych, a Niemcy
demograficznych, do kwestionowania polskich granic. Co do
rzeczywistości porozbiorowej zaś, to choć zlikwidowano w niej w
pełni suwerenne formy polskiej państwowości, Śląsk i Pomorze
uległy zaś ostatecznie zniemczeniu, to należy pamiętać że gdyby
nie wszczynane przez samych Polaków powstania narodowe, byłyby to
123 lata nieprzerwanego pokoju, rozwoju cywilizacyjnego i względnie
konserwatywnego porządku na ziemiach polskich - bodaj najdłuższy
taki okres w naszej historii.
Współcześnie zniknęły niemal wszystkie czynniki w wątłym
ale jednak stopniu destabilizujące tamten XIX-wieczny porządek:
pojawiło się niepodległe państwo polskie w granicach narodowych,
wobec czego straciła rację bytu polska narodowa irredenta przeciw
Rosji i Niemcom, a z drugiej strony próby wyrugowania polskości
jako czynnika dezorganizującego przez obydwu naszych wielkich
sąsiadów; wyrównana wzdłuż podziałów etnicznych została
wschodnia granica Polski, wobec czego zniknął powód dla polskich
lub rosyjskich pretensji terytorialnych; z zachodnich ziem polskich
uciekli lub zostali wysiedleni miejscowi Niemcy, ziemie te zaś
skolonizowała ludność polska, przez co wyrównana została również
granica polsko-niemiecka. Jedynym potencjalnym geopolitycznym źródłem
niestabilności pozostaje rosyjski Obwód Królewiecki, będąc
też jednak kotwicą mocującą Rosję w Europie.
Białoruski
klucz do pomyślności Polski
Jak zatem należałoby sobie wyobrażać rolę Polski jako spoiwa
wiążącego Rosję i Niemcy? Byłaby to rola nawiązująca do
tranzytowości położenia Polski na linii równoleżnikowej i
dlatego można by ją nazwać „neowakaryzmem” (przedrostek
„neo-” uzasadniony byłby rezygnacją w tej wersji doktryny z jej
treści prometejskich i międzymorskich). Kluczowa dla zrealizowania
polskiego potencjału do odgrywania takiej roli jest niedoceniana
dziś (i wręcz niedostrzegana) Białoruś.
Dla spełniania roli tranzytowej, konieczne byłoby zbudowanie
korytarzy transportowych ze wschodu na zachód, dla których
najkrótszą i najdogodniejszą trasą lądową jest ta prowadząca
przez Polskę i Białoruś. Polska rządzona przez atlantycką
oligarchię okrągłostołową celowo zaniedbuje ten kierunek.
Wystarczy spojrzeć na mapę polskich autostrad, linii kolejowych,
dróg międzynarodowych: połączenia biegną do Brześcia i Medyki
na południowy wschód (tak więc na kierunek ukraiński) oraz do
Kuźnicy Białostockiej i Augustowa na północny wschód (tak więc
na kierunek litewski). Na linii Warszawa-Mińsk-Moskwa nie buduje się
nic, a przekroczenie granicy polsko-białoruskiej jest najtrudniejsze
i najbardziej uciążliwe ze wszystkich granic zewnętrznych naszego
kraju.
W koncepcji obozu atlantyckiego (ale też np. katolickiego) Polska ma
być „przedmurzem” Zachodu, „wschodnią flanką NATO”,
„kordonem sanitarnym”, „Izraelem Europy Środkowej”,
„wysuniętą flanką Ameryki”. Uruchomienie tranzytowego i
„klamrowego” potencjału naszego kraju, choć dyktowane przez
geopolitykę, jest w tej wizji scenariuszem głęboko niepożądanym.
Zyskuje na tym być może Zachód (USA, Watykan, UK), Polska jednak
traci. Dlatego celem polskiego ruchu tożsamościowego powinno być
redefiniowanie roli Polski z roli „przedmurza” izolującego
europejską część kontynentu eurazjatyckiego od jej części
azjatyckiej, do roli „klamry” dopinającej nierozerwalny
związek Europy ze Wschodem.
Strukturę takiej konstelacji można przedstawić w formie
odwróconego trapezu: dłuższą jego podstawą byłaby
symetryczna oś geopolityczna Berlin-Moskwa, bokami – asymetryczne
osie geopolityczne Warszawa-Berlin i Mińsk-Moskwa, krótszą
podstawą – symetryczna oś geopolityczna Warszawa-Mińsk. W
przypadku Warszawy i Mińska nierównoważne związki z Berlinem i
Moskwą byłby równoważone wzajemnym związkiem równoważnym.
Polska i Białoruś nie byłyby zatem odpowiednio wschodnią i
zachodnią peryferią niemieckiej przestrzeni imperialnej i
rosyjskiej przestrzeni imperialnej, lecz dodatkowymi przęsłami
spinającego je mostu.
Rosja i Niemcy mogą oczywiście porozumieć się również z
pominięciem Białorusi i Polski (co dzieje się obecnie), tak więc
nie powinniśmy na tle omawianej koncepcji popadać w megalomanię i
sytuować się jako konieczny i centralny element osi Berlin-Moskwa.
Oś Warszawa-Mińsk byłaby osią wtórnego znaczenia wobec
ważniejszej osi Berlin-Moskwa. Stosunki Belina z Warszawą i Moskwy
z Mińskiem również miałyby odpowiednio dla Niemiec i Rosji
znaczenie mniejsze i wtórne wobec zasadniczej wagi stosunków
wzajemnych. A jednak, najdogodniejsza droga lądowa z Moskwy na
zachód i z Berlina na wschód wiedzie przez ziemie polskie i
białoruskie. Na tym polega ich tranzytowa rola, o której pisał
już wspominany W. Wakar. Z punktu widzenia zarówno Niemiec jak i
Rosji (a także Chin) byłoby zupełnie nieracjonalne pomijanie tych
terenów i spychanie istniejących na nich państw na geopolityczny
margines.
Orędownicy
pokoju
Jak powiedzieliśmy sobie wcześniej, Polska i Białoruś to państwa
położone w potencjalnej „strefie zgniotu” pomiędzy Niemcami i
Rosją. Każde starcie z udziałem Berlina lub Moskwy, jak i każde
ich porozumienie skierowane przeciw naszym krajom stanowić musiałoby
dla nas zagrożenie; w najlepszym razie marginalizacją, w najgorszym
– zgnieceniem. Stąd można wyprowadzić dwa cele polskiej (i
białoruskiej) strategii geopolitycznej: nie dopuścić do
konfliktu z udziałem Rosji lub Niemiec, oraz nie dopuścić
do marginalizacji naszych krajów przez dwa kontynentalne mocarstwa.
Polska i Białoruś powinny być więc najżywiej zainteresowane
utrzymaniem pokoju w Europie Wschodniej, każdy bowiem
konflikt zbrojny w tej części świata musiałby toczyć się na ich
terytoriach i ich kosztem. Obydwa państwa powinny być również
najbardziej zainteresowane redukcją napięć międzynarodowych (i
wszelkich innych) w regionie, bowiem każdy ich wzrost utrudnić
może odgrywanie tranzytowej roli i doprowadzić do marginalizacji,
podczas gdy eurazjatyckie więzi Niemcy-Rosja-Chiny zawiązane
zostaną dosłownie „ponad naszymi głowami” - na przykład z
wykorzystaniem szlaków bałtyckich, jak dzieje się to obecnie.
Głównym czynnikiem destabilizującym sytuację w Europie Wschodniej
są Stany Zjednoczone i UK, którym zależy na sparaliżowaniu
eurazjatyckich połączeń poprzez wywoływanie konfliktów i chaosu
między innymi w naszej części świata.
W
nowej rzeczywistości eurazjatyckiej
Celem
pozytywnym dla Polski i Białorusi powinno być zatem przekonywanie,
inspirowanie i ułatwianie porozumienia i jak najściślejszego
sojuszu rosyjsko-niemieckiego w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku.
Powstanie tego ostatniego oznaczałoby przebiegunowanie
światowej gospodarki.
Przestała by ona być zorganizowana wokół World
Ocean jak ma to miejsce
już od XVI w., w którym zaś to układzie Europa Wschodnia jest
peryferią i „przedmurzem” - dostarczycielem surowców i
produktów rolnych oraz taniej siły roboczej, oraz rynkiem zbytu dla
towarów luksusowych z Zachodu. Nowa ekonomia globalna zorganizowana
byłaby wewnątrz eurazjatyckiej masy lądowej, na margines
zepchnięte by w niej zaś zostały odgrywające dziś rolę
centralną talassokracje (Europa Zachodnia, Wielka Brytania, Ameryka
Północna, Japonia). Na Nowym Jedwabnym Szlaku zyskałyby zatem
m.in. Turcja, Arabia, Azja Centralna, Rosja, ale też Polska,
Białoruś i Niemcy.
Celem negatywnym powinno być wyrzucenie z Europy Wschodniej
jankesów i w ogóle państw anglosaskich. Zastąpić je powinny
lojalne związki Polski z Niemcami i Białorusi z Rosją, a także
Polski z Białorusią. Polska, mająca tradycję zaangażowania na
Wschodzie, powinna kotwiczyć Niemcy na kierunku eurazjatyckim.
Białoruś, mająca tradycję związków z Zachodem, powinna
kotwiczyć Rosję w Europie. Wzajemne związki Polski i Białorusi
zapobiegłyby ich zbyt jednostronnemu uzależnieniu od mocarstwowych
partnerów na wschodzie i zachodzie.
Polska
wobec Niemiec – chorego człowieka Europy
Na koniec przyznać trzeba, że Białoruś ma tu dużo łatwiejsze
zadanie, niż Polska. Nie tylko dlatego, że Białoruś wolna jest od
dominacji jankeskiej. Rosyjski silniejszy partner Białorusi jest
mimo wszystko w dużo lepszej kondycji niż ewentualny silniejszy
niemiecki partner Polski. Rosja podlega demoliberalnej korupcji, ale
jednak wciąż pozostaje sobą. Niemcom w 1945 r. przetrącono
kręgosłup i dziś na zachód od granicy na Odrze i Nysie
Łużyckiej nie mamy „niemieckich Niemiec”, lecz „Niemcy
atlantyckie” - demoliberalnego bękarta Waszyngtonu. „Niemcy atlantyckie” to rozsadnik demoliberalnej, a
dziś też postmodernistycznej antykultury. Doskonale widoczne stało
się to podczas kryzysu migracyjnego 2018 r.
W odróżnieniu od Białorusi stojącej „jedynie”przed wyzwaniem
poradzenia sobie z przygniatającą przewagą gospodarczą i
geostrategiczną Rosji, Polacy musieliby w sposób możliwie dla
siebie korzystny nie tylko ułożyć stosunki z przewyższającym ich
w każdym materialnym wymiarze mocarstwem niemieckim, ale też
zneutralizować wpływ eksportowanej przez Niemcy nihilistycznej
antykultury postmodernizmu. By skutecznie zakotwiczyć Niemcy na
kierunku wschodnim i eurazjatyckim, na dłuższą metę niezbędne by
się stało wyzwolenie spod „tyranii relatywizmu” również
samych Niemiec – odrodzenie „niemieckich Niemiec” na
rozkładającym się truchle „Niemiec atlantyckich”.
Jedyna
szansa rozwiązania tego nabrzmiałego problemu to odbudowa
Polski jako państwa tożsamościowego;
opartego na zasadach autorytetu, solidarności i wspólnotowości,
zakorzenienia, tradycji, kultury i twórczości. Taka tożsamościowa
Polska powinna stać się punktem odniesienia i oparcia dla
wszystkich sił chcących odrodzenia Europy. Zdrowe tendencje
tożsamościowe widoczne są zarówno na niemieckiej prawicy (AfD),
jak i na lewicy (Die Linke). Tradycyjna kultura niemiecka żywa jest
wciąż w takich niemieckich krajach jak Bawaria, Austria, a na swój
sposób także w byłej NRD. To powinni być nasi sojusznicy.
Ronald Lasecki
(pisane
8 stycznia A.D. 2019)
Kolejna doskonała i bardzo pragmatyczna analiza naszej sytuacji geopolitycznej. Gratuluję autorowi i wszystkim którzy artykuł, ze zrozuymieniem, przeczytali. Krótko i na temat. Dziękuję Panie Ronaldzie. Wysyłam link do przyjaciół. SŁAWA SŁAWIANOM... MĄDROŚCI PANOM! Vedamir - Cezary Stawski
OdpowiedzUsuń