Widmo matriarchatu
Po raz drugi obejrzałem dziś nową
„Suspirię”; film jak najbardziej dotrzymuje kroku pierwowzorowi
Argento, choć, na szczęście, go nie kopiuje – stoi za nim
zupełnie nowa koncepcja artystyczna. W dziele Guadagnino dobre jest
w zasadzie wszystko: mistrzowskie wręcz aktorstwo, charakteryzacja,
choreografia, stroje, muzyka (może nie tak ponadczasowa i zapadająca
w pamięć jak ta zespołu Goblin w filmie Argento, ale za to
doskonale skomponowana z filmem i budująca jego klimat),
dramaturgia, kadrowanie i montaż, scenografia, „wyleniałe” (w
przeciwieństwie do jaskrawych w flmie Argento – widać tu
oryginalność wizji artystycznej Guadagnino w stosunku do
pierwowzoru) kolory, głębia znaczeniowa i tło polityczne.
Warto zwrócić uwagę na to ostanie,
bo osadzenie akcji w latach '70 było bardzo trafnym posunięciem i
pozwoliło rozbudować niezapomnianą atmosferę filmu o kolejny
wymiar. To przecież epoka „Anni di Piombo” i „Deutsche
Herbst”, gdy w Europie żywa była jeszcze nowoczesna polityczność,
gdy Europejczycy mieli jeszcze jakieś ideały, gdy wielu z nich o
coś jeszcze w życiu chodziło, gdy w coś wierzyli i chcieli
skierować ten świat na tory inne niż kapitalistyczna martwota
duchowa, liberalna entropia społeczna i demokratyczna miernota.
Czasy, gdy USA przegrywały Zimną Wojnę, czasy szlachetnego i
wzniosłego sojuszu nonkonformistów i zbuntowanych; Palestyńczyków,
IRA, Czerwonych Brygad, Wietnamczyków, Czarnych Panter, RAF,
Kubańczyków, ETA, libijskiej dżamahiriji, czas dojrzewania
rewolucji sandinistowskiej i rewolucji irańskiej. Czas, gdy na
ulicach zachodniej Europy słychać było wybuchy bomb i salwy
karabinów maszynowych. Czas "Czerwonej Walkirii" Ulrike
Meinhof i ""Machiavellego Zjednoczonej Europy" Jeana
Thiriarta. Piękny czas, który już pewnie nie wróci, ale do
którego, każdy, kto ma serce żywe i bijące – niekoniecznie
wcale po lewej stronie – musi czuć co najmniej sentyment.
Jest też jednak w filmie Guadagnino
wymiar drugi: antropologiczno-jungowsko-metafizyczny, można by
powiedzieć. I ten wymiar jest zarazem fascynujący i bardzo
niepokojący. „Suspiria” bowiem, to co najmniej trzeci już w
ostatnich latach film, po „Czarownicy” Eggersa i „Hagazussie”
Feigelfelda, który daje nam wizję stricte matriarchalną. Kobiety
są tu silne, mężczyzna natomiast jest żałośnie słaby (co
podkreśla jeszcze doskonała kreacja Swinton) i zostaje wyśmiany
(także w osobie policjanta popadłego w niewolę czarownic). Siłę
daje kobietom oparte na miłości „siostrzaństwo” i magia
realizująca się w tańcu nawracającym do archetypów ponownych
narodzin i etniczno-metafizycznej wspólnoty„volku”. Zamiast
chrześcijańskiej, raczej patriarchalnej (pomimo relatywizowanie
tego w dzisiejszej teologii) Trójcy Świętej mamy Trzy Matki, a
także Śmierć „która jest kobietą”. Podobnie matriarchalna
wizja wyłania się z dwóch pozostałych wymienionych horrorów.
Zachód, przechodząc od nowoczesności
do ponowoczesności, przechodzi też od patriarchatu do matriarchatu.
Widać to już od dawna w ewolucji kultury, form życia społecznego,
zachodnich instytucji itp. Wizja świata oddającego hołd Wielkiej
Matce wyraźnie zdominowała też w ostatnich latach popkulturę i
filmografię. Ten matriarchat jest zwodniczy i kuszący, bo kobiecość
– rozumiana metafizycznie, antropologicznie i seksualnie (a film
Guadagnino jest swoiście bardzo "cielesny", choć nie
epatuje bynajmniej golizną) – jest dla mężczyzn fascynująca i
pociągająca. Tutaj mamy jednak coś więcej: nie tylko odkrywanie
wypchniętej przez nowoczesność na margines kobiecości, ale wizję
świata zorganizowanego wokół kobiecego arche i mu
podporządkowanego, w który męskość zostaje zdekonstruowana i
zredukowana do wymiarów wpisujących się w matriarchat. Takim
właśnie „dobrym”, wykastrowanym mężczyzną – bezsilnym i
pozbawionym mocy sprawczej, będącym jedynie przedmiotem kobiecych
rozgrywek i zabaw, jest w „Suspirii” dr Klemperer, a w tle też
agent Glockner.
Film jest artystycznie głęboki i
psychologicznie sugestywny, kusi więc mistycyzmem kobiecości i
archetypu rodzenia i odmłodzenia, na dodatek wyrażonym w
antropologiczno-strukturalistycznym języku tańca jako rytuału
magicznego i „szczepowego” (w tym przypadku
matriarchalno-siostrzańskiego). Niesłuszne są zupełnie zarzuty o
brak „zwrotów akcji” i „przewidywalność fabuły” dzieła
Guadagnino - takie same zastrzeżenia wysuwano wcześniej wobec filmu
Roberta Eggersa, nie rozumiejąc że opowieść archetypowa nie ma
„podnosić adrenaliny” ani „zaskakiwać”, tylko przekazywać
określone prawdy o świecie. Mity ani baśnie nie zawierają nigdy
„suspensu” i mają zazwyczaj skrajnie uproszczoną fabułę, by
tym wyraźniej uwypuklić ich ontologiczną treść. Taką osią
metafizyczną „Suspirii” jest matriarchat, mający kusić widzów
zupełnie jak syreny, zwodzące Odyseusza swym pięknym śpiewem.
Zasada żeńska próbuje zwieść zasadę męską, by ją sobie
podporządkować.
Do tego, oczywiście, ni z gruszki ni z
pietruszki, wciśnięto do filmu dwie Murzynki (jedną kobietę do
grona nauczycielskiego i jedną do uczniowskiego), co należy uznać
za standardowy ukłon w stronę „ideologia americana”. Osią
ideową filmu jest jednak matriarchat. Ponowoczesny Zachód staje się
rzecznikiem matriarchatu - tych wszystkich ciemnych, lepkich,
wilgotnych, podziemnych sił, podobno spychanych przez nas w toku
socjalizacji do podświadomości. Bezkształtna materia wylewa się z
otchłani, potwory wychodzą z podziemia, budzą się "Przedwieczni".
I mają nasze - ludzi ponowoczesnego Zachodu - twarze.
Ronald Lasecki
tytuł: Suspiria
gatunek: horror
gatunek: horror
rok
produkcji: 2018
kraj: Włochy/USA
reżyseria: Luca Guadagnino
kraj: Włochy/USA
reżyseria: Luca Guadagnino
Komentarze
Prześlij komentarz