Polska rusofobia ma charakter antytradycyjny


 

 

Ukraina.ru: Panie Ronaldzie, 3. kwietnia „Naczelnik Polski” Jarosław Kaczyński wyraził gotowość do rozmieszczenia amerykańskiej broni jądrowej na terytorium kraju. Jak Pan ocenia takie pomysły?


Ronald Lasecki: Odpowiedź na to pytanie zależy od wyniku wojny na Ukrainie.


Zanim w ogóle do niej doszło, byłem stanowczym przeciwnikiem takich projektów (bo głosy zmierzające w tym kierunku pojawiały się już w Polsce wcześniej). Wówczas najkorzystniejszą konstelacją międzynarodową dla Polski byłoby powstanie osi Berlin-Moskwa, której naturalnym dopełnieniem byłoby zbliżenie na linii Warszawa-Mińsk. Wówczas to nie przez Bałtyk ale przez Białoruś i Polskę mogłyby przebiegać szlaki handlowe i komunikacyjne między Rosją a Niemcami oraz między Chinami a Europą. Rola pomostu na linii Wschód-Zachód i klamry spinającej Europę z Eurazją byłaby zresztą naturalna również dla Ukrainy. Nasze kraje bogaciłyby się, wykorzystując swoje tranzytowe położenie. Po raz pierwszy w swojej historii, nie bylibyśmy peryferią cywilizacji, tylko znaleźli się w przestrzeni rozwoju – nawet średniowieczne szlaki handlowe przebiegały przecież przez Lewant a nie przez Europę Wschodnią, podczas gdy dziś mogłoby być inaczej.


Niestety, ani elity polskie ani ukraińskie nie były zainteresowane takim scenariuszem. Obydwa nasze kraje podjęły starania dla jak najszybszego dołączenia do Zachodu – nawet za cenę bycia jego marginesem i wręcz „płonącym pograniczem”. Elementem tej prozachodniej orientacji był projekt militaryzacji Polski, postrzeganie jej jako „przedmurza” czy też „wschodniej flanki NATO”. Jeszcze na początku lat 2000. takie plany snuł na łamach jednego z nacjonalistycznych polskich periodyków amerykański publicysta polskiego pochodzenia Marek Jan Chodakiewicz. Ten projekt militaryzacji Polski i pozycjonowania jej raczej jako „przedmurza” Zachodu niż „pomostu” między Wschodem i Zachodem był moim zdaniem wówczas niekorzystny. Głosy na rzecz rozmieszczenia w Polsce broni nuklearnej USA wpisywały się w niego i wówczas je krytykowałem.


Sytuację zmieniła obecna wojna na Ukrainie. Jeśli Rosja tę wojnę wygra – a jako „zwycięstwo” rozumiem tu nie jedynie przyłączenie brakujących fragmentów Donbasu, tylko obalenie obecnych władz w Kijowie i pacyfikację całej Ukrainy, może z wyjątkiem Hałyczyny – kompozycja naszych realnych interesów nie zmieni się znacząco. Przy takim rozwoju wypadków, odbudowane zostałoby imperium rosyjskie. Oczywiście, tym razem już nie jako jednolite państwo jak w XIX wieku, ale raczej jako przestrzeń niekwestionowanej politycznej dominacji Moskwy. Zachód prędzej czy później wróciłby do robienia interesów z Rosją. Aktualna pozostałaby zatem kwestia pomostowej roli Polski pomiędzy Zachodem a imperium rosyjskim.


Odbudowanie imperium rosyjskiego niestety nie zmieniłoby raczej postrzegania przez Polaków naszych interesów. Polacy nienawidzą Rosji, toteż w razie realnego przesunięcia jej zachodnich granic geopolitycznych w pobliże wschodniej granicy państwowej Polski, wzrósłby w naszym kraju strach przed Rosją i przed rosyjską agresją. Zwolennicy zwiększenia liczby jankeskich żołnierzy w naszym kraju i rozmieszczenia u nas jankeskiej broni nuklearnej zyskaliby argumenty w postaci geopolitycznego przybliżenia się Rosji do granic naszego kraju. Wzrosłoby więc prawdopodobieństwo rozszerzenia wojskowego protektoratu USA nad Polską. W kontekście naszych realnych interesów, które wskazałem w akapicie wyżej, byłbym jednak wówczas takiej militaryzacji przeciwny.


Realne szanse zwycięstwa Rosji w tej wojnie oceniam jednak obecnie jako bardzo małe – na jakieś 5-7%. Rosja być może zdobędzie całość Donbasu i utrzyma połączenie lądowe z Krymem, na pozostałych terenach Ukrainy ukształtuje się jednak wymierzone w Rosję i naszpikowane NATO-wską bronią ukraińskie państwo narodowe, Rosja zostanie zaś całkowicie odizolowana od Europy. Jakakolwiek orientacja eurazjatycka straci w takiej sytuacji rację bytu. Nie tylko sama Polska zostanie poddana jeszcze ściślejszej niż dotychczas kontroli Zachodu, ale również na wschód od nas istnieć będzie równie ściśle przez Zachód kontrolowane państwo ukraińskie. Rosja będzie zaś słaba i izolowana, nie będąc już w stanie Europie nic zaoferować.


W takiej sytuacji, udział Polski w programie Nuclear Sharing byłby wyciągnięciem jakichś korzyści z takiego niekorzystnego dla nas obrotu spraw. Program zakłada, że w przypadku wojny, jankeskie siły nuklearne na terenie danego kraju przechodzą pod kontrolę władz państwa na terytorium którego są rozmieszczone. Mielibyśmy więc de facto własną broń atomową. Co prawda, dziś trudno mi sobie wyobrazić, by jakiś polski rząd gotów był użyć (lub nie używać) takiej broni wbrew woli Waszyngtonu, ale teoretycznie możliwość taka by istniała. Broń atomowa w Polsce obiektywnie by nas zatem wzmacniała, koszty w postaci ruiny projektu eurazjatyckiego byłby zaś kwestią nieaktualną, bo w przypadku klęski Rosji na Ukrainie projekt eurazjatycki traci jakąkolwiek rację bytu.


W swoich publikacjach omawiał Pan hipotetyczny scenariusz, w którym Polska i Ukraina mogłyby wspólnie opracować własną broń jądrową i środki jej przenoszenia. Na ile jest to realistyczne i jakie mogą być tego konsekwencje?


Wpis do którego Pan nawiązuje miał charakter prowokacji intelektualnej. Szanse jego realizacji są zerowe i leży on daleko poza horyzontem koncepcyjnym zarówno Polaków jak i Ukraińców. Wyjątkiem mogą być ewentualnie środowiska nacjonalistyczne, te jednak, choć używane są zarówno w Polsce jak i na Ukrainie do obrony i wzmacniania Systemu, nie zostaną przez ten System nigdy dopuszczone do władzy.


Zakładając, że Polakom i Ukraińcom zależałoby na osiągnięciu realnej podmiotowości i zachowaniu własnej tożsamości w obliczu presji zachodniej antykultury, można teoretycznie wyobrazić sobie sytuację, że, w przypadku obronienia się przez Ukrainę przed obecną inwazją rosyjską, Polska i Ukraina wspólnie budują broń atomową w oparciu o poradzieckie technologie na Ukrainie i kapitał w Polsce. Taka broń musiałaby się znaleźć pod wspólnym zarządem, podobnie jak w 1953 r. gospodarka węglem i stalą w ramach ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Oznaczałoby to de facto powołanie pewnego rodzaju politycznej konfederacji polsko-ukraińskiej i poniekąd powrót do unii w Krewie z 1385 r.


Na własną broń atomową Polski i Ukrainy nie zgodziłby się jednak Zachód – przypomnijmy sobie reakcje Zachodu na indyjskie i pakistańskie próby z bronią jądrową w 1998 roku, nie wspominając już o północnokoreańskim i irańskim programie nuklearnym. Polska i Ukraina musiałby wystąpić z Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej z 1968 r., z OBWE, z Rady Europy, a Polska dodatkowo też z UE i NATO. To scenariusz zupełnie fantastyczny.


Polacy należą do społeczeństw, w których Unia Europejska i NATO cieszą się największą popularnością. Na Ukrainie rewolucje 2004 r. i 2014 r. a także obecna wojna wywołane zostały dążeniem elit i coraz większej części wpływowych kręgów społecznych do włączenia kraju do Zachodu. Polska gospodarka uzależniona jest od kooperacji z Zachodem. Ukraina, w przypadku obronienia się przed rosyjską inwazją, po wojnie odbudowywana będzie przez UE, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy etc. Duża część gospodarstw domowych w Polsce i coraz więcej na Ukrainie zależne są ekonomicznie od możliwości migrowania i zarabiania przez Polaków i Ukraińców na Zachodzie.


Obydwa nasze kraje są więc całkowicie zależne od Zachodu i nic się w tej kwestii nie zmieni. Nikt w Polsce ani na Ukrainie nie poprze oderwania się przez nasze kraje od Zachodu i wyemancypowania od jego wpływów. Ta zależność od Zachodu zostanie utrzymana nawet za cenę narzucenia Polsce i Ukrainie zachodniej antykultury z jej relatywizmem i promocją rozmaitych zboczeń i innych patologii. Koncepcje odbudowy autonomicznej cywilizacji „scyto-sarmackiej” w oparciu o zintegrowane strategicznie Polskę i Ukrainę są więc całkowicie oderwane od rzeczywistości i rzucenie takiego pomysłu było z mojej strony jedynie prowokacją.


W tej chwili Polska bardzo aktywnie uczestniczy w konflikcie zbrojnym na Ukrainie: dostarcza własną broń do Kijowa i stała się główną bazą dostaw broni z Zachodu. Czy możliwe jest wprowadzenie polskich sił zbrojnych na terytorium Ukrainy – bezpośrednio lub w ramach „misji pokojowej”?


Nie uważam takiego scenariusza za obecnie prawdopodobny. Przeciwko polskiej koncepcji „misji pokojowej NATO” wypowiedzieli się czołowi przywódcy Zachodu, władze NATO, a nawet sama Ukraina. Gdyby nie obecna antyrosyjska histeria w Polsce narzucająca jednomyślność i wyciszenie wszelkiego krytycyzmu, pomysł ten zapewne zostałby uznany za kolejny rządowy bubel intelektualny i wyśmiany także przez Polaków.


Za realną uważam natomiast możliwość dostaw ciężkiego uzbrojenia na Ukrainę. Zachód będzie obecnie intensywnie pompował Ukrainę militarnie, by nie dopuścić do zwycięstwa Rosji w Donbasie. Rosja uderza na magazyny wojskowe, koszary i składy paliwa ukraińskiej armii, by sobie to zwycięstwo umożliwić. Zachód będzie starał się skutki tych ataków neutralizować, zwiększając własne dostawy dla Ukrainy.


Rosja okazała na Ukrainie słabość, to zaś zawsze ośmiela przeciwników. Wszyscy początkowo byli pewni, że Rosjanie obalą ukraińskie władze w kilka dni. Poważni analitycy i dziennikarze mówili co najwyżej o podniesieniu Rosji kosztów zwycięstwa. Jeszcze w dniu wycofywania jednostek rosyjskich spod Kijowa, Czernichowa i Sum, nawet Ukraińcy przekonani byli, że Rosjanie jedynie przegrupowują się przed kolejnym atakiem. Rosja wycofała się jednak na całym froncie północnym i północno-wschodnim. To militarna kompromitacja, która przekreśla mocarstwowe ambicje Rosji co najmniej na lata. Geopolitycznie jest to zaś klęska, gdyż bez zdobycia Kijowa i obalenia tamtejszego rządu, Rosja porzucić musi plany podporządkowania sobie Ukrainy. Zdecydowanie znika perspektywa białoruskiej ofensywy na Wołyń i Polesie, która mogłaby odciąć Ukrainę od dostaw zachodniej broni.


W tej sytuacji Zachód, w tym również Polska, poczynał będzie sobie coraz śmielej. Rosji silnej Polacy mogliby nienawidzić, ale czuliby przed nią respekt. Rosji słabej będą nienawidzić jeszcze silniej, do tego zaś będą nią gardzić. Analogicznie wszyscy inni wrogowie Rosji. Wsparcie dla Ukrainy ze strony Zachodu będzie więc rosnąć, gdyż Rosja będzie wydawała się mniej groźna a szanse na jej zwycięstwo na Ukrainie będą coraz bardziej maleć.


Dekompozycja geopolityczna Ukrainy rozpoczęła się nie 24. Lutego 2022 roku, lecz w 2014., po przewrocie zbrojnym w Kijowie. Jakie są możliwości kontynuowania / zakończenia tego procesu?


To wszystko zależy od wyniku wojny.


Gdyby Rosja ograniczyła się do odbicia całego Zagłębia Donieckiego i udałoby się jej pokonać tam Ukraińców, najbardziej prawdopodobne jest zakończenie konfliktu w sytuacji pozostania poza kontrolą Kijowa dawnych obwodów donieckiego i ługańskiego Ukrainy oraz być może bezpośredniego zaplecza Krymu ze źródłami słodkiej wody i połączeniem lądowym z Donbasem. Wydaje mi się to najbardziej dziś prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Według mojej oceny, jego realizacja byłaby kompromitacją Rosji jako mocarstwa i przekreśleniem jej aspiracji imperialnych. Oznaczałoby to również przekreślenie idei ruskiego świata i idei eurazjatyckiej, a także idei cywilizacji prawosławnej z Moskwą jako Trzecim Rzymem. Ukraina stałaby się wówczas częścią Zachodu i alternatywnym wobec Rosji ośrodkiem ruskim i prawosławnym. Strategiczne granice bloku atlantyckiego przesunęłyby się w tak bliskie sąsiedztwo Moskwy, że mówienie o jakiejkolwiek mocarstwowości rosyjskiej straciłoby rację bytu.


Jeśli Rosja oderwałaby i włączyła w strefę swojej dominacji nie tylko Donbas ale też dzisiejsze obwody zaporoski, chersoński, mikołajowski i odeski, oznaczałoby to odcięcie Ukrainy od morza. Uważam, że w takiej sytuacji, w ciągu kilku do kilkunastu lat doszłoby do wznowienia działań wojennych i Rosja mogłaby podporządkować sobie wtedy pozostałą część Ukrainy. Jeśli jednak Rosja zaniecha zdobycia Mikołajowa i Odessy, lub nawet straci Chersoń do ofensywy na który przygotowują się podobno obecnie Ukraińcy, będzie to równoznaczne z jej definitywną klęską geopolityczną. Wynik starcia o Donbas ma w tym kontekście, moim zdaniem, wtórne znaczenie, bowiem nie będzie miał wpływu na losy pozostałych ziem Ukrainy. Jeśli jednak Rosja przegra również bitwę o Donbas, będzie to gwóźdź do trumny także dla jej prestiżu. Myślę, że w takiej sytuacji w Rosji mogłoby dojść do obalenia władzy Władimira Putina.


Scenariusz w przypadku zwycięstwa Rosji i podporządkowania sobie przez nią całej Ukrainy zarysował zaś w swoim przemówieniu z 24. lutego minister Siergiej Ławrow. Powiedział on wtedy o „prawie regionów Ukrainy do samookreślenia”. Myślę, że oznaczałoby to de facto przyzwolenie Rosji na oderwanie się od podporządkowanej jej Ukrainy przez Hałyczynę (dzisiejsze obwody lwowski, iwanofrakowski i tarnopolski) – niepodległa Hałyczyna mogłaby wtedy stać się przestrzenią wpływów polskich. Myślę też, że w scenariuszu takim jakąś formę autonomii od Hałyczyny zapewniono by dzisiejszemu obwodowi zakarpackiemu, który stałby się z kolei przestrzenią wpływów węgierskich. Kwestią problematyczną byłby dzisiejszy obwód czerniowiecki; biorąc pod uwagę, że Rumunia nie przyłączyła dotychczas Mołdowy, nie sądzę by upomniała się o obwód czerniowiecki – być może jednak stałby się on przestrzenią jakichś nieformalnych wpływów Bukaresztu. Spośród ziem ukrainnych zaliczanych po 1795 r. do imperium rosyjskiego, część uznana przez Moskwę za bardziej rosyjskie niż ukraińskie zostałaby zapewne wcielona do Rosji, na pozostałej części istniałoby zaś zależne od Moskwy kadłubowe państwo ukraińskie ze stolicą w Kijowie.


Ukraina, jak wiemy, w swoich obecnych granicach jest państwem sztucznym. Wyniki kolejnych wyborów prezydenckich i parlamentarnych w tym państwie, a dokładniej rozkład poparcia dla kandydatów uważanych za reprezentujących rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy i dla reprezentujących orientację antyrosyjską, ilustrowały jednak stopniowe rozrastanie się i przesuwanie na wschód ukraińskiej świadomości narodowej. W obecnej wojnie nawet Charków, gdzie w 2014 r. podjęto próbę powołania prorosyjskiej republiki ludowej na wzór donieckiej i ługańskiej, opiera się inwazji rosyjskiej. Myślę więc, że wieloletni pełzający konflikt ukraińsko-rosyjski, obecnie eskalujący do poziomu wojny, jak również zataczająca coraz szersze kręgi westernizacja Ukrainy, prowadzą do konsolidacji wewnętrznej tego kraju i formowania się wrogiego Rosji narodu ukraińskiego. Jak zaś wspominałem wcześniej, antyrosyjska narodowa Ukraina to koniec ruskiego świata, koniec odrębnej cywilizacji prawosławnej, koniec idei eurazjatyckiej, przekreślenie imperialnych perspektyw Rosji oraz de facto utrata przez nią pozycji mocarstwowej – bez Ukrainy Rosja nie będzie już mocarstwem lecz zaledwie „dużym państwem”.


Jak to, co dzieje się na Ukrainie, teraz postrzegają polscy politycy i obywatele – w najszerszym tego słowa znaczeniu, w tym fala uchodźców ukraińskich, którzy stanowią już prawie 10% populacji Polski? Do czego może to prowadzić w przyszłości?


Polacy fanatycznie nienawidzą Rosji i Rosjan. Szczególnie w ostatnich latach, stosunek w Polsce do wszystkiego co rosyjskie i prorosyjskie, przypomina stosunek do Żydów w III Rzeszy. Ta nienawiść obejmuje również rosyjską kulturę wysoką, a nawet język rosyjski. Nie zdziwiłbym się, gdyby w którymś momencie w Polsce palić zaczęto rosyjskie książki. W zasadzie, zupełnie nie rozumiem po co Rosja utrzymuje stosunki dyplomatyczne z Polską, skoro w Polsce powszechnie mówi się, że celem naszej polityki jest zniszczenie Rosji?


Efektem ubocznym naszej nienawiści do Rosji jest sympatia do każdego, kto z Rosją walczy i kto mógłby jej zaszkodzić. Polacy uważają, że Japończycy powinni odzyskać Kuryle Południowe, Finlandia – Karelię, Chiny – ruszyć na Syberię itd. Każdy, kto zwraca się przeciw Rosji, zyskuje automatycznie sympatię w Polsce. Zarazem, każdy kto nie jest w oczach Polaków dostatecznie wrogi Rosji, traci ich sympatię. Tak jest obecnie z Węgrami i Viktorem Orbanem. Głosy niechętne pojawiają się też w odniesieniu do papieża Franciszka, gdyż ten wypowiedział się krytycznie o dostawach broni na Ukrainę i nie potępił Rosji. Gdy prezydent Biden a wcześniej prezydent Trump mówili o odstąpieniu od sankcji wobec Nord Stream 2, w polskich mediach pojawiły się nawet akcenty krytyczne wobec USA – chyba po raz pierwszy od trzydziestu lat! Jeśli więc ktoś myśli, że Polacy są przywiązani do Kościoła rzymskokatolickiego, są jankesofilami, czy ukrainofilami, to się myli – są nimi jedynie dopóty, dopóki Watykan, USA czy Ukraina zwracają się przeciw Rosji.


Co do imigracji ukraińskiej, to nie jest ona chyba jak dotychczas postrzegana jako problem. Do Polski przybywają głównie kobiety z dziećmi, a poza tym Ukraińcy nie różnią się jednak zbytnio od Polaków wyglądem ani sposobem bycia, nie wzbudzają więc reakcji ksenofobicznej. Myślę, że wobec brutalności wojny toczącej się na Ukrainie, ostrzeliwania przez Rosję również miast i obiektów cywilnych, przyjęcie ukraińskich uchodźców było decyzją właściwą. Problemem jest natomiast zaniechanie przez Polskę umiędzynarodowienia kwestii uchodźczej. Rząd Polski powinien zabiegać na forum UE o współfinansowanie kosztów ich pobytu w Polsce, pomoc zaś mieć charakter mniej doraźny, a bardziej systemowy – powinny powstać ośrodki dla uchodźców, ludziom tym powinno zapewnić się pracę, dzieciom możliwość nauki etc. Polacy wykazali się wobec ukraińskich uchodźców wielkim współczuciem, odruch serca nie zastąpi jednak rozwiązań systemowych.


Jeśli Ukraina obroni się przed rosyjską inwazją, część z uchodźców wróci zapewne do siebie. Nawet jednak wtedy, ocenia się że w Polsce pozostać może około 700 tys. przybyszów z Ukrainy. Moim zdaniem, nie będzie to stanowiło problemu, jeśli uda się zamortyzować doraźne koszty i zaklimatyzować przybyszów. Zasilą oni polską populację i rynek pracy, globalnie wzmacniając nasz kraj. Kobiety będą wychodzić za mąż za Polaków, dzieci ukończą polskie szkoły i uczelnie. Wzrośnie rola prawosławia i języków ruskich, co zdynamizuje naszą kulturę i doraźnie zwiększy zainteresowanie Polaków wschodnią Słowiańszczyzną.


Jeśli Rosja podporządkowałaby sobie całą Ukrainę, do Polski napłynęliby jednak również ukraińscy mężczyźni – mężowie i synowie kobiet, które przybyły już dzisiaj. Powstałaby wówczas najpewniej dostrzegalna i lepiej lub gorzej zorganizowana ukraińska mniejszość narodowa. Poniekąd powróciłyby więc czasy II RP, gdy polska państwowość destabilizowana była przez nacjonalizm ukraiński. Myślę też, że przeciwko Polsce sytuację taką mogłaby wówczas wykorzystywać Rosja. Scenariusz taki wydaje się jednak dziś mało prawdopodobny – Rosja zaniechała zdobywania nie tylko Kijowa, ale też nie podejmuje żadnych kroków wobec Mikołajowa ani Odessy, nie wiem więc jak miałaby podporządkować sobie całą Ukrainę.


Chciałem jeszcze wrócić na chwilę do polskiej rusofobii, bo warto wyświetlić Czytelnikom jej źródła. Moim zdaniem jest ich pięć:

1. rzymski katolicyzm. Co najmniej od 1204 r. wiadomo, że Kościół rzymskokatolicki żywi kompleks wobec prawosławia i obsesyjne pragnienie podporządkowania sobie krajów prawosławnych. Watykan rozwijał różne projekty mające doprowadzić do rozbicia cywilizacji rusko-prawosławnej i w dalszej perspektywie podporządkowania sobie Rosji. Najgłośniejszymi były objawienia fatimskie z 1917 r. oraz działające od 1929 r. Collegium Russicum.


Żadnych podobnych projektów ani wizji katolicyzacji jak wobec prawosławnej Rosji nie rozwijano nigdy wobec krajów protestanckich jak USA, Wielka Brytania, Skandynawia czy protestancka część Niemiec, choć różnice teologiczne między protestantyzmem a katolicyzmem są większe niż między katolicyzmem a prawosławiem. Zwieńczeniem linii antyrosyjskiej w Kościele rzymskokatolickim był papież Jan Paweł II, gdy, zgodnie z duchem II Soboru Watykańskiego, tradycyjny katolicki prozelityzm zastąpiono stawiającym sobie w gruncie rzeczy te same cele ekumenizmem. Stopniowe odchodzenie od antyrosyjskości w Kościele katolickim jest dziełem dopiero Benedykta XVI i Franciszka.


Polski katolicyzm jest jednak bardziej konserwatywny niż linia Franciszka a polski Kościół i media katolickie w Polsce są wyraźnie wrogie wobec Rosji i rosyjskiego prawosławia. Kościół rzymskokatolicki na Białorusi zaangażował się na przykład za sprawą abp. Kondrusiewcza niemal otwarcie w próby obalenia Aleksandra Łukaszenki w czasie ostatnich wyborów prezydenckich. W kwestii ukraińskiej polskie ośrodki katolickie popierają Prawosławną Cerkiew Ukrainy i linię wrogą wobec Rosji i Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.


Katolicyzm należy zaś do istoty polskości w jej dzisiejszym kształcie, uniemożliwia zatem zbliżenie z Rosją – dla katolika, Rosja nie może być traktowana jako pełnoprawny partner, dopóki nie nawróci się na katolicyzm i nie uzna władzy papieża. Im bardziej przy tym integrystyczne i konserwatywne jest dane środowisko katolickie, tym bardziej wrogie jest Rosji. Z punktu widzenia pojednania polsko-rosyjskiego, należałoby zatem popierać w Kościele rzymskokatolickim linię bardziej umiarkowanego w stosunku do Rosji papieża Franciszka, wobec otwarcie wrogich Rosji katolickich konserwatystów i integrystów.


2. masoński liberalizm XIX wieku. Polski ruch powstańczy XIX wieku miał korzenie masońskie i nawiązywał do dziedzictwa Napoleona, który zaszczepił w Polsce zasady Rewolucji Francuskiej. Dla będącej nośnikiem idei liberalnych XIX-wiecznej masonerii, Rosja stanowiła ostoję europejskiej reakcji, była więc jej głównym, obok Kościoła rzymskokatolickiego, przeciwnikiem. Dlatego masoneria wszczynała i wspierała w Polsce kolejne antyrosyjskie powstania, analogiczne działania jedynie w ograniczonym stopniu kierując przeciw Austrii (też ostatecznie rozbitej przez masonerię w 1918 r. jako „ostoja klerykalizmu”) i Prusom. Szerzone przez XIX-wieczną masonerię idee liberalne utrwaliły wśród Polaków obraz Rosji jako archetypu irracjonalizmu, autokracji i kolektywizmu, tak więc czegoś biegunowo przeciwnego zachodniej liberalnej nowoczesności, która jest racjonalistyczna, demokratyczna i indywidualistyczna.

Sprawia to, że polska rusofobia ma jednak charakter głęboko antytradycyjny i esencjonalnie nowoczesno-liberalny – nawet jeśli występuje w szatach katolickich i konserwatywnych. Stąd też fascynacja Polaków wyrastającymi z korzeni masońskich USA. Z tym też jednak związane jest często spotykane wśród Rosjan złudzenie, jakoby łatwiej byłoby im się dogadać z polską lewicą i liberałami, niż z konserwatystami. W rzeczywistości opozycyjne media liberalne atakują dziś w Polsce rządzącą prawicę za rzekome upodabnianie Polski do Rosji, czyli „zdradę” liberalnych ideałów zachodniej nowoczesności na rzecz irracjonalizmu, autorytaryzmu i kolektywizmu. Prawdziwymi sojusznikami Rosji w Polsce mogą tymczasem być jedynie tradycjonaliści: pozytywnie wartościujący wspólnotę, autorytet i wiedzący, że ponad pułapem poznania racjonalnego znajdują się ogromne pokłady wiedzy dla rozumu niedostępne - i że jest to wiedza bardziej esencjonalna i ważniejsza, niż ta dostępna rozumowi.


3. dziedzictwo polityczne Józefa Piłsudskiego. Był on faktycznym ojcem przedwojennej państwowości polskiej i nieformalnym polskim przywódcą w latach 1926-1935. Wyrastał z polskiej tradycji insurekcyjnej, z której wyniósł fanatyczną nienawiść do Rosji jako „więzienia narodów”, które należałoby „rozpruć po szwach narodowych”.Choć Józef Piłsudski politycznie zwalczał polski ruch nacjonalistyczny, to sam był nacjonalistą w sensie jakie pojęciu temu nadawano w XIX-wiecznym polskim ruchu powstańczym. Monarchię zastąpił republiką, imperium – państwem narodowym. Jego program polityki wschodniej, do dziś realizowany przez Polskę – również wobec Ukrainy, jest w pewnym sensie próbą realizacji ideałów samostanowienia narodów, wywiedzionych jeszcze z Rewolucji Francuskiej, w ruskiej przestrzeni cywilizacyjnej, dla której zasada narodowa i zasada demokratyczna są czymś obcym i nienaturalnym.

4. dziedzictwo polityczne „Solidarności”. Demokratyczne i proletariackie protesty „Solidarności” w 1980 r. i późniejsze ich spacyfikowanie przez gen. Jaruzelskiego w 1981 r. dały w Polsce początek mitowi pokojowych demokratycznych protestów przeciwko wspieranemu przez Moskwę autorytaryzmowi. „Solidarność” miała orientację jednoznacznie prozachodnią i projankeską. Groteskowe uwielbienie dla USA jakie szerzyć się zaczęło w Polsce w latach 1990. wywodziło się właśnie z tej tradycji. To dawni działacze „Solidarności” wprowadzali Polskę do NATO i zabiegali o wojska USA w naszym kraju. Do młodszego pokolenia działaczy „Solidarności” należał również Jarosław Kaczyński.

5. rządy PiS. Groteskowa wrogość do Rosji narastać zaczęła w Polsce po 2014 roku, u schyłku rządów liberałów z PO. To jednak konserwatyści z PiS nasycili debatę publiczną agresją i histerią. To właśnie za rządów PiS zaczęło się obsesyjne tropienie „rosyjskich agentów”. To za rządów PiS narzucono nową poprawność polityczną, zgodnie z którą stanowisko prorosyjskie uniemożliwia w zasadzie udział w debacie publicznej i wręcz wyklucza ze wspólnoty obywatelskiej. To, co przed 2014 r. było jedynie pełzającą tendencją, za rządów PiS stało się obowiązującym standardem. Za rządów PiS, wykorzystujących do swojej propagandy opanowaną przez siebie państwową telewizję, instytucje do kształtowania polityki historycznej, a także służby specjalne, nienawiść do Rosji nabrała w Polsce charakteru histerycznego i zabarwienia wręcz rasistowskiego.

Pierwodruk:


https://ukraina.ru/interview/20220411/1033732843.html (12.04.2022)


https://ukraina.ru/interview/20220412/1033735838.html (12.04.2022) 

 

https://myslpolska.info/2022/04/14/lasecki-polska-rusofobia-ma-charakter-antytradycyjny/ (17.04.2022).
 






 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popieram akcję Grzegorza Brauna

Separatyści wygrywają w Polinezji Francuskiej

Jak nie być oszołomem