Idea kamractwa




Jesteśmy dynamitem pod skorupą istniejącego państwa, mającym zrobić wyrwę dla nowego państwa”


(Ernst Jünger)


Wiele osób wyrażało zdumienie moją fascynacją fenomenem Ruchu Kamrackiego. Kilka wstępnych rysów przedstawiających moje stanowisko dąłem już w eseju „Metafizyka i symbolika w ruchu kamrackim” opublikowanym na łamach jednego z numerów Chrobrego Szlaku” oraz w kilku swoich wystąpieniach i wypowiedziach publicznych. W tym miejscu postaram się dać ogólniejszy zarys tego, co uważam za potencjał „idei kamrackiej” a zarazem kierunku, w jakim, moim zdaniem, Ruch Kamracki powinien się rozwijać.


Dylemat rozwoju


„Doktryny czysto ekonomiczne prowadzą do kanibalizmu”


(Ernst Jünger)


Zacznijmy od ogólnej konstatacji niewątpliwie problematycznej kwestii, przed jaką stoi szerzej pojęte środowisko tożsamościowe. Sprowadza się ona do tego, że gospodarki zorganizowane w modelu konkurencyjnym rozwijają się szybciej niż zorganizowane w modelu kooperatywnym, zarazem zaś społeczeństwa próbujące oprzeć się na indywidualizmie i chciwości ulegają rozkładowi, podczas gdy społeczeństwa realizujące model wspólnotowy zachowują żywotność i prężność.


Sprzeczność ta wydaje się nieprzezwyciężalna, albo bowiem pielęgnujemy organiczne społeczeństwo kosztem wygaszenia dynamiki rozwoju materialnego, co ostatecznie pozbawia nas przewag konkurencyjnych nad innymi grupami i ośrodkami siły, albo rozbijamy społeczny organizm, co przejściowo dynamizuje rozwój materialny, ostatecznie jednak wyczerpuje siły społeczeństwa i cywilizacji, sprawiając że kulturosobowość i organizm etniczny stopniowo obumierają.


Rozwiązaniem tego problemu wydawały się takie modele społeczno-gospodarcze, które zakładały że jednostka co prawda „pracuje na swoim” ale pracuje „dla całości” a jej działania realizują strategię rozwojową całości społeczno-politycznej. Taki model proponował m.in. Oswald Spengler (1880-1936) w swoim sławnym eseju „Duch pruski i socjalizm”(1919). Swoje wnioski niemiecki myśliciel podsumowuje stwierdzeniem, że „Państwo przyszłości to państwo urzędnicze”, w którym poszczególne przedsiębiorstwa będą rodzajem „departamentów” czy też „dywizji” całości organizmu państwowego.


Nie tak odległe były spostrzeżenia i rekomendacje francuskiego ekonomisty Michela Alberta (1930-2015), w swojej głośnej swego czasu książce „Kapitalizm kontra kapitalizm”(1991), przeciwstawiającego quasi-korporacyjny „model nadreński” (NRF, Austria, Szwajcaria, Japonia) konkurencyjno-indywidualistycznemu modelowi „atlantyckiemu” (USA, UK, Francja). Po swojej wizycie w Japonii, również twórca polskiego nacjonalizmu Roman Dmowski (1864-1939) w tekście „Podstawy polityki polskiej” (1905) wyraził fascynację wspólnotowym społeczeństwem i cywilizacją japońską, relatywizując swoją wcześniejszą fascynację bardziej indywidualistyczną cywilizacją angielską.



Jakkolwiek deprymujące by to nie było, zauważyć tu należy, że modele kooperatywne nie wytrzymały konkurencji z konkurencyjnymi: państwa faszystowskie przegrały wojnę z anglosaskimi, katolickie autorytaryzmy iberyjskie pozostały gospodarczo w tyle za państwami demoliberalnymi, kapitalizm „nadreński” wchłonięty został przez anglosaską globalizację, USA kazały w latach 1980. Japonii zmienić parametry ekonomiczne, po czym gospodarka japońska pogrążyła się w trwającej do dziś stagnacji. Gdy porównamy dzisiejsze wskaźniki ekonomiczne państw o wyższym poziomie redystrybucji i wydatków publicznych (wspólnotowość) z tymi o mniejszych (indywidualizm), okazuje się że te drugie mają wyższe wskaźniki rozwojowe.


Fakty te unaoczniają nam działanie prawa doboru naturalnego: do życia konieczne jest różnicowanie, selekcja oraz dziedziczenie. W modelach kooperatywnych brakuje pierwszego i drugiego. W modelu liberalnym niedostaje jednak tego trzeciego. Stąd społeczeństwa zorganizowane w modelu indywidualistycznym notują gorsze wskaźniki demograficzne, społeczne i moralne od tych bardziej wspólnotowych. Mówi się na przykład, że społeczeństwo afgańskie lub ludy Kaukazu są „młode”; nie chodzi tu oczywiście o ich „młodość”dziejową, bo ich historia sięga niekiedy równie daleko w przeszłość co historie ludów Zachodu. Społeczeństwa tradycyjne są jednak „młodsze” w sensie niższej przeciętnej średniej wieku, większej żywotności społecznej, skłonności do ryzyka, wytrzymałość na brak komfortu, często też większych aspiracji i ambicji.


Koszty modelu indywidualistycznego są nam aż za dobrze znane i od lat wskazują na nie krytycy liberalnej, globalistycznej nowoczesności, których umownie nazwać możemy „prawicowymi”. Wykorzenienie, społeczna atomizacja, wypranie z tożsamości, zanik solidarności grupowej, autorytetu i egalitaryzm. To właśnie na takim zrujnowanym, rozbitym społeczeństwie żeruje kapitalizm. Z polskiego podwórka znamy zjawisko nielojalności pracowników wobec swoich firm i kraju, opuszczających je w pogoni za wyższymi płacami. Z drugiej strony zaś nielojalności pracodawców, w pogoni za niższymi płacami wolących zatrudniać cudzoziemców, niż swoich rodaków. Nie ma tu zresztą sensu czynienie jednym lub drugim zarzutów „moralnych”, bowiem takie a nie inne ich działania są jedynie adaptacją do liberalnego modelu gospodarczego.


Ograniczenia nowoczesności


„Nie odpowiedzi, ale ostrzejsze stawianie pytań, nie sztandary, ale bojownicy, nie porządki, ale rewolty, nie systemy, ale ludzie”


(Ernst Jünger)


Moim zdaniem, bezradność wszystkich uczestników tej dyskusji, wynika z ograniczenia przez nich swojej perspektywy do kategorii socjologicznych zachodniej nowoczesności: narodu i państwa narodowego, rodziny nuklearnej oraz jednostki. Kooperatywiści punktem odniesienia dla człowieka i jego świadomości chcą uczynić naród i nowoczesne państwo – nie działa to, gdyż obydwie te kategorie są zbyt abstrakcyjne i anonimowe; naród jest zaś kategorią zbyt szeroką, by w jej obrębie wykształcić się mogły więzi naturalne i osobowe. Nie jesteśmy w stanie choćby większości członków swojego narodu rozpoznać z twarzy ani imienia. Przyjaźnić się z nimi ani związać słowem honoru.


Naród nie jest wspólnotą naturalną, nie jest też zatem barierą przed narastaniem struktur kapitalistycznego wyzysku, żerujących na anonimowości i atomizacji. Przy braku więzi osobowych, państwo narodowe nie jest w stanie przedstawić jednostce innych niż zaspokojenie indywidualnej zachłanności motywów działania. Te państwa, które próbowały, jak choćby państwa socjalistyczne tuż po rewolucji, bazowały na ulotnym ideologicznym entuzjazmie, nieuchronnie wypalającym się najdalej po dekadzie. Te, które próbowały bazować na wychowaniu w etosie służby publicznej, nie radziły sobie ze stopniową jego erozją, co skutkowało rozkradaniem dobra wspólnego i uchylaniem się od pracy.


Barierami dla nasilania się tych rozkładowych procesów nie są również rodzina nuklearna ani jednostka. Jednostka nie może nieustannie czuwać, nie zna się równie dobrze na wszystkim, zdarza się jej zapaść na zdrowiu lub zaniemóc. Rodziny nuklearnej dotyczą dokładnie te same słabości: nie jest ona w stanie samodzielnie się bronić, zaopatrywać się w dobra niezbędne do przetrwania, zapewnić sobie amortyzacji socjalnej ani zapewnić wszechstronnej międzypokoleniowej transmisji kultury. Gdy jedno z małżonków zachoruje, rodzina zagrożona jest gospodarczym upadkiem. Rodzina nie zbuduje sobie sama opieki medycznej, rodzice nie są w stanie samodzielnie opiekować się ani wykształcić swoich dzieci.


Sztuczność nowoczesności



Podłość maskuje się, nakładając sobie szminkę wzniosłego człowieczeństwa”

(Ernst J
ünger)


Jak słusznie zauważa historyk prawa Mark S. Weiner w swojej pracy„The Rule of the Clan” (2013), zachodnie idee „jednostki” i jej indywidualnej „wolności”, oznaczającej między innymi wolność od zobowiązań wobec grup innych niż rodzina nuklearna oraz zastąpienie grup o członkostwie przyrodzonym przez grupy o członkostwie dobrowolnym, to produkt nowoczesnego państwa, starającego się skuteczniej niż klan (szczep, banda) zaspokoić potrzeby jednostki, których nie jest ona w stanie zaspokoić sama ani za pośrednictwem „narodu” (jako tworu abstrakcyjnego, „wspólnoty wyobrażonej”) ani rodziny nuklearnej (jako zbyt małej). 

 



W rzeczywistości nie ma nic takiego jak „prawa naturalne do wolności, własności i dążenia do szczęścia”, „przyrodzona godność człowieka” czy „prawa człowieka”. Gdy owe rzekome „prawa”nie są przestrzegane, nie uruchamia się w Naturze żaden przywracający je i eliminujący dewiację i patologię mechanizm korekcyjny. Empirycznie stwierdzić możemy jedynie podleganie przez człowieka prawom rozpoznawanym na gruncie nauk przyrodniczych. Rzeczywistymi „prawami człowieka” są prawo selekcji naturalnej, prawo przeżycia najlepiej przystosowanych, prawo silniejszego, prawo ograniczoności zasobów i energii, prawo altruizmu krewniaczego i odwzajemnionego itp. Gdy prawa te są naruszane, na przykład poprzez kazirodztwo, zanik faworyzowania swoich kosztem obcych lub inne zachowania autodestrukcyjne z punktu widzenia grupy, dewiacje takie są korygowane a patologie usuwane przez samą Naturę.


W przypadku katalogu rzekomych „praw” deklarowanych przez różne zachodnie ideologie i niekiedy Kościoły, nie działa żaden podobny mechanizm. By zagwarantować samo istnienie „jednostki” i „rodziny nuklearnej”, nie wspominając już o jakichś ich naturalnych rzekomo „prawach”, konieczna jest państwowa reglamentacja i interwencja państwa w spontaniczne i rozwijające się organicznie procesy społeczne. Konserwatywna i libertariańska – odwołująca się odpowiednio do rodziny nuklearnej i jednostki - kontestacja (po)nowoczesnego państwa „terapeutyczno-opiekuńczego”,okaleczającego (udomowione w kulturze) ludzkie zwierzę i zamykające je w pluszowej klatce poprawności politycznej, jest skazana na niepowodzenie, gdyż obarczona wewnętrzną sprzecznością. 

 



Człowiek potrzebuje bowiem wsparcia, porady, pomocy i wzorców ze strony innych. Nawet dla uformowania swojej tożsamości potrzebuje innych, gdyż jest gatunkiem stadnym, czy też – jak chcieli Starożytni - „istotą społeczną”. Takim wsparciem nie może być (wyłącznie) kobieta, gdyż nie jest ona w stanie spełniać funkcji męskich równie efektywnie jak mężczyzna. Społeczność musi więc być oparta na mężczyznach, a mężczyźni potrzebują, niezależnie od zaplecza w podążających za nimi kobietach, wsparcia innych mężczyzn, dla nadania funkcjonalności organizmowi społecznemu. Gdy tego wzajemnego wsparcia się ich pozbawi, organizm etniczny obumiera, zaś porządek społeczny musi opierać się na zewnętrznej protezie państwowej. 

 



Podstawowa komórka społeczna



„Ta irracjonalna wielkość życia nie dająca się zważyć, zmierzyć, policzyć lub w jakiś inny sposób wykalkulować, wydaje się na tym, co naprawdę czyni życie wartym życia”


(Ernst Jünger)



Jankeski politolog Francis Fukuyama (ur. 1952) w swojej książce „The Origins of Political Order: From Prehuman Times to the French Revolution”(2011) wskazuje na osnowę tej kwestii w „błędzie Hobbesa”, zasadzającym się na przekonaniu o „pierwotnym indywidualizmie” człowieka, którego życie w stanie przedpaństwowym miałoby być „samotne, nędzne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”, toteż w którymś momencie zrzekł się on racjonalnie wolności na rzecz bezpieczeństwa w państwie. Dziś nikt już oczywiście nie wierzy w mit „umowy społecznej”, wywiedziona jednak z teorii Hobbesa indywidualistyczna antropologia polityczna, jak pisze F. Fukuyama, legła u podstaw Deklaracji Niepodległości USA i jest filozoficznym rdzeniem dzisiejszego liberalnego konstytucjonalizmu państw Zachodu i wszystkich tych krajów, które przerobione zostały na podobieństwo Zachodu.

 



Ta próba ideologizacji rzeczywistości społecznej i politycznej żywa jest na Zachodzie, pomimo sfalsyfikowania tez modernizmu i indywidualizmu na gruncie nauk o człowieku: antropologii, ewolucjonizmu, genetyki, etnologii, archeologii etc. Wiemy dziś doskonale, że człowiek – podobnie jak nasi najbliżsi małpi krewni i przodkowie – jest gatunkiem społecznym. U naszych najbliższych ewolucyjnych krewnych – szympansów, podstawowe i nierozbijalne już na mniejsze części „atomy”społeczne to grupy kilku-kilkunastu, do najwyżej dwudziestu kilku osobników. Nie inaczej rzecz ma się rzecz z wilczymi watahami. Liczniejsze formacje mają u tych gatunków charakter efemeryczny i „stają się” na określony czas, dla rozwiązania konkretnych kwestii, np. dla polowania, prowadzenia wojny lub na czas wielkich migracji. 

 



Analogicznie wygląda to w przypadku pierwotnych społeczności ludzkich. F. Fukuyama za podstawową komórkę społeczną uznaje nie rodzinę nuklearną, lecz grupę będącą aliansem kilku-kilkunastu takich rodzin. Grupa taka jest egzogamiczna i patrylokalna, co oznacza że kobiety, wychodząc za mąż, opuszczają macierzystą grupę, mężczyźni za to pozostają ze swoimi ojcami, braćmi i kuzynami. Egzogamia zapewnia genetyczną różnorodność, jest osnową relacji i handlu międzygrupowego, a także pomaga łagodzić i rozwiązywać międzygrupowe konflikty.


Naturalne społeczności ludzkie cechuje klasowa jednorodność i przeważający udział własności publicznej. Ich etyka różni się diametralnie od nowoczesnej etyki zachodniej, będąc wariantem „kultury daru”opisanej w 1924 r. przez francuskiego antropologa Marcela Maussa (1872-1950). Normy etyczne wymierzone są w niej nie w jednostkę odbierającą indywidualną własność innej jednostce, lecz w tych, którzy odmawiają dzielenia się zasobami z innymi członkami szczepu.


Władza nie jest w nich dziedziczona, lecz osiągana przez demonstrację osobistego charyzmatu i siły, zdobycie zaufania innych oraz budowę wspierającej koalicji sojuszników – analogicznie jak w stadach szympansów czy w wilczych watahach. Rządzenie naturalną grupą ludzką drogą przymusu nie jest możliwe bo zawsze inny mężczyzna, samodzielnie lub zawiązując koalicję, dopuści się skrytobójstwa lub otwarcie zakwestionuje tyranię, stając się nowym „samcem alfa”, toteż decyzje mają charakter konsensualny. Consensus dotyczy przy tym mężczyzn-głów rodzin, podczas gdy pozostali, a także kobiety, występują z głosem doradczym. Władza typu charyzmatycznego zapewnia elastyczność zagubioną w ustrojach opartych na dziedziczeniu i zarazem selekcję w oparciu o pozytywne kryteria jakościowe, zagubioną w ustrojach typu demokratycznego.


Patrymonializm”


„Tylko na kamieniu probierczym losu krew udowadnia swoją wartość”


(Ernst Jünger)


Ta naturalna socjologia człowieczeństwa nie zaniknęła bynajmniej w nowoczesnych społeczeństwach masowych ani w nowoczesnym etatyzmie-unitaryzmie. Badania psychologów i neurologów wskazują, że zapamiętać z twarzy i imienia jesteśmy w stanie do 150 osób. Tyle też maksymalnie możemy mieć w życiu realnych „znajomych”. Maksymalnie takiej wielkości sięgają nieefemeryczne alianse pierwotnych grup ludzkich i innych zwierząt tworzących zespolone organicznie grupy.


Warto tu przypomnieć, że – wbrew twierdzeniom antropocentrystów – różnica między człowiekiem a innymi zwierzętami jest różnicą natężenia i zaawansowania niektórych cech, nie zaś różnicą esencjonalną. Jesteśmy częścią Przyrody i prawa Natury dotyczą nas, jak każdego innego gatunku. Z drugiej strony, nasze zachowania i instytucje które niekiedy uważamy za ekskluzywnie ludzkie, wcale takie nie są, jeśli zatem będziemy je modyfikować w kierunkach będących dewiacją od stosowania się do praw Natury, to prawa te zadziałają przeciwko nam. Instytucje i zachowania człowieka, podobnie jak u innych zwierząt, podlegają bowiem regule adaptacyjności.


Nasza lojalność wobec grup – także współcześnie – wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do ich wielkości. Grupy, z którymi najsilniej się identyfikujemy to grupy kilkunasto-kilkudziesięcioosobowe. Taka jest wielkość patrolu (8-13 żołnierzy) oraz plutonu (26-55 żołnierzy) w wojsku. Taka jest wielkość drużyny piłki nożnej (11 zawodników w polu + do 7 rezerwowych). Taka jest wielkość drużyny koszykówki (5 zawodników w polu + do 7 rezerwowych) oraz hokeja na lodzie (6-22 zawodników). Taką wielkość mają podwórkowe bandy chłopców i grupy koleżeńskie dorosłych mężczyzn (do kilkunastu uczestników) oraz klasy w szkołach (do kilkudziesięciu uczniów). Taka liczba bohaterów (kilku-kilkunastu) występuje w opowieściach fabularnych – od gawęd opowiadanych przy ognisku, po współczesne produkcje filmowe. 

 



Grupy odpowiadające liczebnie naturze człowieka tworzą silne więzy wewnętrzne, poczucie przynależności, podkreślają swoją tożsamość poprzez ubiór, symbolikę, regalia, sztandary, rytuały. Możemy tu wymienić korporacje studenckie, bractwa szkolne, niegdyś także bractwa parafialne czy cechy. Grupy takie wykazują naturalną tendencję do oddzielania się od „innych”, zajmowania wobec nich postawy rywalizacyjnej czy wręcz wrogiej. W odróżnieniu przy tym od efemerycznych masowych zgromadzeń kibiców piłki nożnej czy uczestników demonstracji ulicznych, grupy naturalne prowadzą regularne i bogate życie wspólnotowe.


F. Fukuyama nazywa tę tendencję do manifestowania się naturalnych ludzkich odruchów w warunkach nowoczesnego, jednorodnego państwa oraz zatomizowanego na jednostki, masowego społeczeństwa „patrymonializmem”. Jest to przedkładanie lojalności wobec „swoich” (krewnych lub przyjaciół) ponad reguły abstrakcyjnego i anonimowego nowoczesnego państwa, rynku i prawa. W ich języku opisywane jest jako „korupcja” i „nepotyzm”. Zmierza do akumulacji majątku i pozycji społecznej nie w rękach jednostki, lecz klanu czy gangu.


To nie tylko przykłady włoskich mafii czy ukraińskich „klanów”, lecz także pomijane w dzisiejszych oficjalnych zestawieniach „najbogatszych ludzi” familijne fortuny różnych Carnagiech, Rockefellerów, Vanderbiltów etc. Według jednego z doniesień prasowych, życiem gospodarczym, położonej wszak poza zasięgiem kultury mafijnej Florencji, od XVI wieku kieruje wciąż ta sama grupa rodzin. Zderzenie tej rzeczywistości z oficjalnymi zestawieniami elity majątkowej ilustruje rozziew między liberalną ideologią a faktami. Majątki klanów ani „bractw” nie są uwzględniane w zestawieniach przygotowywanych wedle metodologii indywidualistycznej antropologii politycznej, a mówiący o nich, w oficjalnym dyskursie Systemu wyśmiewani są jako oszołomy.


Walka nowoczesności przeciw Naturze



„Plutokratyczny demoliberalizm spada na państwo jak sęp na padlinę”


(Friedrich Georg Jünger)



Autor „The Origins of Political Order”znaczną część swojej pracy poświęca opisowi tego, jak nowoczesne państwo próbuje na przeciągu swojego istnienia ograniczać naturalne grupy ludzkie (klany, szczepy, bandy, bractwa) i je dezorganizować, w imię abstrakcyjnego prawa, merytokracji, indywidualizmu i jednolitego instytucjonalnie, nowoczesnego państwa. Historia ludzkości jawi się w jego pracy jako historia toczonej przeciw naturalnym grupom ludzkim walki o utworzenie nowoczesnego, „jednolitego” i jednorodnego państwa, rządów abstrakcyjnego prawa i odpowiedzialności rządzących przed anonimową masą ludzką tworzącą abstrakcyjny naród. Liberalizm, jeśli ma się utrzymać, oprzeć się musi, według F. Fukuyamy, nie tylko na jednostce, lecz także na nowoczesnym narodzie i państwie narodowym.


Tam, gdzie państwo narodowe i abstrakcyjne prawo upada, nie sięga lub okazuje się nieskuteczne, tam odżywa „patrymonializm”. Mężczyźni łączą się w zbrojne bandy, by bronić siebie nawzajem i wspólnej własności. Szybko gromadzą się wokół nich kobiety, z reguły w formie mniej czy bardziej sformalizowanej poligamii. Z czasem pojawiają się dzieci, gromadzone są dobra, tworzy się tradycja i tożsamość danej grupy. Widzieliśmy to i wciąż widzimy na Saharze, przemierzanej przez Tuaregów i bandy bojowników Al-Kaidy. Widzimy w „państwach upadłych” jak Somalia, Afganistan, Albania, Bośnia i Hercegowina czy Kosowo. Widzimy w „miastach upadłych” i „dzielnicach upadłych” wielu ośrodków na świecie. Widzimy na peryferiach nowoczesnego świata jak Kaukaz czy środkowa Afryka. Tam gdzie luzuje się duszący uścisk nowoczesności, tam Natura odzyskuje dla siebie pole. 

 



Tyrania Systemu opiera się na materialnej od niego zależności. Zwracane w lewackiej i liberalnej narracji przeciw państwu „prawa” nie mają nic wspólnego z Naturą, będąc ideologicznym wymysłem. Ich przestrzeganie zależy więc całkowicie od państwa. Również prawo jednostki czy rodziny nuklearnej do własności dóbr materialnych zależy całkowicie od ich państwowej ochrony przed potencjalnie na nie nastającymi.


Systemowa podróbka Natury


„Ta epoka przypomina martwy teren pomiędzy okopami, przez który przenieść trzeba energię życia, a nie dom, w którym można zamieszkać”

(Ernst Jünger)


Sprawia to, że, wskazywane przez F. Fukuyamę i M. S. Weinera jako następcy społeczności naturalnych, zrzeszające jednostki na zasadzie dobrowolności stowarzyszenia są całkowicie zależne od Systemu. To od Systemu zależą bowiem ich materialne podstawy istnienia a nawet fizyczne bezpieczeństwo. Inaczej niż w analizie obydwu autorów, demoliberalne państwo nie staje się zatem przestrzenią fluktuacji ograniczających jego wszędobylską ingerencję i regulacje stowarzyszeń. System dysponuje bowiem potężną dźwignią podważającą ich autonomię, w postaci samego gwarantowania ich istnienia.


System kontroluje zatem w pełni „trzeci sektor”, zarządzając nim pośrednio poprzez gwarancje, przywileje, a także bezpośrednio poprzez dotacje. To nie samorządne społeczeństwo w demoliberalnym państwie stanowi barierę dla Systemu, lecz System staje się społecznym tyranem, paraliżującym etnos(y). Społeczeństwo jest zaś przestrzenią walki o sumie zerowej, toczonej o zasiłki, dotacje, przywileje, ochronę „akcje afirmacyjne”, zwolnienia itp. przez coraz to nowe grupy roszczeniowe. Powstają one nie dla równoważenia państwa, lecz dla „dojenia” państwa i kapitału. Nie mogą być więc barierą dla inżynierii społecznej Systemu, stając się jej pasami transmisyjnymi.


Grupki te posługują się mediami społecznościowymi, mediami tradycyjnymi, pozwami sądowymi oraz naciskami gospodarczymi – nękając te firmy i instytucje publiczne, które odmawiają stosowania się do ich roszczeń .Wraz z próbującymi je niekiedy naśladować, stowarzyszeniami religijnymi, związkami zawodowymi i lewackimi grupkami penetrującymi środowisko akademickie, formacje te, co zauważa skądinąd F. Fukuyama a pomija M. S. Weiner, paraliżują coraz głębiej systemy polityczno-społeczne krajów Zachodu, blokując swobodę dociekań intelektualnych, eksperymentów gospodarczych, organicznych adaptacji społecznych. Twórcza i gotowa na ponoszenie ryzyka „męska” społeczność degeneruje się w zbiorowisko niezdolnych do wyjścia poza strefę komfortu „państwa opiekuńczego”pasożytów.


Fałszywy uniwersalizm


„Powszechne prawa człowieka, powszechna oświata, powszechna służba wojskowa, powszechne prawo wyborcze i powszechna nikczemność będąca rezultatem tego wszystkiego”

(Ernst Jünger)


Ta korodująca stopniowo organizm etniczny tyrania Systemu opiera się na światopoglądzie uniwersalistycznym. Należy do niego przekonanie o istnieniu praw mających być rzekomo stałymi, niezmiennymi i powszechnymi. Ich podmiotem ma być ludzka jednostka, rzekomo wszędzie taka sama, z takimi samymi atrybutami i aspiracjami. Rzekomo takim samym esencjonalnie jednostkom przypisuje się zatem „uniwersalną”, „międzyszczepową” równość, mającą obowiązywać wobec każdego zawsze i wszędzie. Wszelki „patrymonializm” jest przez System i będące jego tworem nowoczesne państwo tępiony. Gdyby ktoś w ramach Systemu próbował założyć stowarzyszenie oparte na ksenofobii i dyskryminacji, zostałby przez System poddany represjom lub co najmniej nadzorowi.


W rzeczywistości, reguły określające sposoby koordynowanego reagowania przez społeczności ludzkie na zagrożenia, rozwiązywanie przez te społeczności dysput wewnętrznych oraz wskazywanie tego, co dobre a co złe, są nie tylko zróżnicowane w przestrzeni ale też zmienne w czasie. Kosmos nie jest porządkiem statycznym, jak widzi się go w głównym nurcie klasycznej i zachodniej filozofii, lecz porządkiem „stawania się” i zanikania w procesie nieustannych adaptacji do zmiennych warunków środowiskowych: różnicowania, selekcji i dziedziczenia. Czas nie jest liniowy, lecz jest okręgiem a dzieje są „wiecznym powrotem tego, co nigdy nie przemija”(F. Nietzsche).


Proces „stawania się” i zanikania nie ma żadnego zdeterminowanego „kierunku” ani „celu”, nie jest żadnym „postępem” ani realizacją żadnego „planu”, nie ma żadnej wewnętrznej „logiki” poza doraźnymi adaptacjami i reprodukcją funkcjonalnych „mutacji” („przetrwanie najlepiej przystosowanych”). Jeśli mielibyśmy już jakoś go obrazować, nie byłaby to ani linia „wznosząca” ani „opadająca”, lecz biegnący raz tu raz tam zygzak, gdzie etapy „rozwoju” przeplatać się mogą dowolnie z etapami „zwijania się”, „rozkwit” z „uwiądem”, „narastanie złożoności” z „upraszczaniem” i zanikiem atrybutów niefunkcjonalnych. Cywilizacja zachodnia właśnie dlatego jest ślepą uliczką, że, poza nurtem Heraklitejskim, w epoce nowoczesnej reprezentowanym choćby przez F. Nietzschego i M. Heideggera, wciąż poszukiwała „stałych” w świecie gdzie niemal wszystko jest „zmienną”. 

 



Człowieczeństwo posiada oczywiście swoje cechy dystynktywne, da się wskazać jego istotę. Należą do nich jednak składowe niemal dokładnie przeciwne tym, które definiują antropologię polityczną Zachodu. Te cechy dystynktywne człowieczeństwa a zarazem cechy wspólne wszystkim lud(zi)om wskazuje antropolog Donald E. Brown (ur. 1934) w swojej książce „Human Universals” (1991): rozdział ról płciowych; transmisja tradycji etnicznych i ludowych; strukturyzujące społeczeństwo widoczne hierarchie społeczne; oddawanie czci przodkom; ryty wtajemniczenia i poddawanie na tę okoliczność „próbom”; społeczeństwo oparte na wspólnotach organicznych (szczepie i rodzinie); małżeństwo jako instytucja budowana przez społeczność (nie na bazie „miłości” jednostek, jak w cywilizacji zachodniej); prestiż kasty wojowników; nierówność statusów społecznych; definiowanie człowieczeństwa przez pryzmat grup i ludów (nie jednostki i ludzkości). 

 



Pozbyć się złudzeń


„Dzień, w którym parlamentarne państwo runie w naszym uścisku (…) będzie naszym największym świętem”


(Ernst Jünger)


Wszystko to prowadzić nas musi do wniosku, że Antysystemu nie da się zbudować, działając w ramach nakreślonych przez System. W ramach swoistego „doboru naturalnego” abstrakcyjne nowoczesne państwo będzie dążyło do eliminacji zagrażających mu organicznych formacji społecznych, gdyż te stają się dla człowieka alternatywnym wobec państwa dostarczycielem dóbr publicznych (bezpieczeństwa, „zasileń” materialnych, przywilejów i zwolnień itp.). Eliminację (eksterminację) tę państwo będzie prowadziło poprzez szerzenie poprawności politycznej, uniwersalnego egalitaryzmu, indywidualizmu, atomizacji i walkę z naturalnie wykwitającymi fenomenami społecznymi i gospodarczymi oraz ich naturalną samoregulacją.


W interesie kapitału jest z kolei uniformizacja swojego otoczenia (klientów, dostawców), by zestandaryzować a zatem obniżyć koszty interakcji z nim i wewnętrznej transformacji zasileń. Korporacje tworzą więc wraz z państwem kapitalistyczną supestrukturę instytucjonalno-gospodarczą, symbiotyczny układ którego celem jest eutanazja społeczeństwa tradycyjnego (etnosu, wspólnot naturalnych, płci), a po osiągnięciu tego celu – jak na dzisiejszym Zachodzie – także rozmontowanie będących etapem przejściowym instytucji nowoczesnych (rodziny nuklearnej, narodu, suwerennych państw narodowych).


Nie jest możliwe przeciwdziałanie temu w ramach demoliberalnej klasy politycznej, gdyż System zakreśla horyzont jej myślenia politycznego długością kolejnych kadencji. Nie jest również możliwe na drodze demokratycznych wyborów, bowiem korporacje i spekulanci giełdowi, będąc dysponentami kapitału, są osnowami współczesnych gospodarek, dyktując państwom ich politykę pod groźbą „ucieczki kapitału” - wyborca, nawet w swej masie i pomijając realistyczną (choćby Paretowską i Moscańską) socjopolityczną krytykę mechanizmów demokratycznych – nie dysponuje podobnymi dźwigniami nacisku, siła konsumentów uzależnionych od danych dóbr zawsze bowiem ustępuje sile dostarczycieli owych niezbędnych dóbr.


Wyjście poza System



„Nie chcemy tego co użyteczne, praktyczne i przyjemne, ale tego, co konieczne, tego, czego chce los.”


(Ernst Jünger)


Alternatywą dla Systemu i jego kapitalistyczno-demoliberalnej superstruktury usypiającej i poddającej eutanazji etnos oraz zamieniającej silnych mężczyzn w słabych i niekoherentnych wewnętrznie degeneratów, którzy nie mogą być już dłużej oparciem dla swoich kobiet, przewodnikiem dla swoich synów, ani wzorcami męskości i zdrowych relacji dla swoich córek, jest powrót do archaicznych, to jest esencjonalnych form społeczno-gospodarczych. Od ponad 50 000 lat człowiek zanadto się nie zmienił, zaś przez ten czas archaiczne formuły życia i organizacji społecznej stały się częścią jego natury i dowiodły swojej słuszności. Nie zmienią tego w niczym dzisiejsze egalitarne i indywidualistyczne halucynacje demoliberałów, widzących człowieka jako aseksualną i wyzbytą z tożsamości monadę społeczną.


Rozwiązaniem opisanego na początku społeczno-gospodarczego dylematu indywidualizmu/wspólnotowości oraz konkurencyjności/kooperacji jest wzniesienie się ponad modernistyczne struktury społeczne (rodzina nuklearna) ku strukturom naturalnym (banda/szczep). Wbrew urojeniom całej w zasadzie cywilizacji łacińskiej/zachodniej, to właśnie te ostatnie, a nie rodziny nuklearne i jednostki, są „podstawowymi komórkami społecznymi”.


Klany są alternatywnymi wobec państwa dostarczycielami dóbr publicznych i alternatywnymi wobec korporacji ogniskowymi gospodarki. Szczep wytworzyć może własne systemy wsparcia socjalnego, kształcenia domowego, lecznictwa opartego na metodach naturalnych, w gospodarce społeczeństwa klanowego zwiększa się udział w konsumpcji dóbr wytwarzanych lokalnie - wewnątrz poszczególnych szczepów, skróceniu ulegają łańcuchy dostaw i zmniejsza się wolumen handlu światowego. Globalizację zastępuje „glokalizacja”. Gospodarka jest szyta bardziej „na miarę człowieka” i bardziej regionalna czy wręcz lokalna. Przeważający udział własności wspólnotowej i „kultura daru” zmniejszają presję konsumpcyjną. Cywilizacja szczepowa przybiera charakter bardziej ekologicznie zrównoważony. 

 



W społeczeństwie szczepowym omija się jednak pułapki gospodarczo-cywilizacyjnej stagnacji, petryfikacji i skostnienia w które zawsze wpadają społeczeństwa przyjmujące modele oparte na dziedziczeniu lub modele biurokratyczne. W społeczeństwie klanowym struktury są bardziej elastyczne i adaptacyjne. Między klanami występuje konkurencja a nawet konflikty, system społeczno-gospodarczy i cywilizacyjny są zatem zdecentralizowane i polimorficzne, co z kolei zapewnia twórczość i innowacyjność gospodarczą, cywilizacyjną i intelektualną.


Autonomiczna i semi-autarkiczna wspólnota krwi i życia całkowicie obejmująca jednostkę i rodzinę nuklearną, blokuje natomiast społeczną atomizację, chciwość i konsumpcjonizm. Klan jest ośrodkiem zakorzenienia, lojalności i tożsamości, opiera się bowiem na naturalnych, bezpośrednich i żywych relacjach osobowych, nie zaś relacjach formalnych, abstrakcyjnych i wyobrażonych. Chroni w ten sposób poniekąd rasę przed degeneracją w wygodnictwie, co jest ważne, bowiem, jak wiadomo, umiarkowany niedostatek uszlachetnia, zaś komfort wychowuje słabych mężczyzn. To właśnie na klanowości opiera się sukces gospodarczy społeczeństw wschodnioazjatyckich (Japonia, Singapur, Chiny).


Konwergencja katastrof


„Trzeba być zawsze gotowym, by siekierę stolarza zamienić na topór wojenny”


(Ernst Jünger)


Odrodzenie się społeczeństwa archaicznego (szczepowego) możliwe jest jedynie na ruinach Systemu. Jak wspomniałem wyżej, jest strukturalnie niemożliwe, by nowoczesna tyrańska superstruktura zglobalizowanego kapitalizmu, w tym będące jej terytorialną macką (po)nowoczesne państwo, dobrowolnie rozmontowała się na korzyść spontanicznie wykwitających struktur naturalnych i organicznych. Nie jest również możliwe, by owe naturalne struktury były suplementowane lub przerosły z również stanowiącego część Systemu „trzeciego sektora”. Nie jest wreszcie możliwe, by dzisiejsze państwo, zależne gospodarczo od kapitału spekulacyjnego i korporacji, wystąpiło przeciw globalistycznemu Systemowi. Zarówno bowiem myśląca w perspektywie kilkuletniej najwyżej kadencji klasa polityczna, jak i usypiane przez komfortowe materialnie warunki społeczeństwo, zależne są od kapitału dostarczanego przez korporacje i spekulantów.


Tam, gdzie Natura rozsadziła System, nastąpił kolaps nowoczesnego państwa narodowego (Afganistan, Somalia, Sahara) lub jego władza jest jedynie nominalna (Kaukaz,wiele obszarów Azji Południowej i Południowo-Wschodniej oraz Afryki i Ameryki Południowej). Francuski autor Guillaume Faye (1949-2019) upatrywał szansy ludzkości właśnie w „konwergencji katastrof” rozsadzających System (cywilizację zachodnią z jej globalizmem); tak właśnie - „La Convergence des Catastrophes” - zatytułował swoją książkę z 2004 r. 

 



Słabością tej koncepcji jest, że zdajemy się tu na czynnik zewnętrzny, od nas niezależny, liczymy na „łaskę Opatrzności” jeśli można tak powiedzieć. I to w sytuacji, gdy System dowiódł już sporych zdolności do reorganizacji, rekonstrukcji, rekonfiguracji. Szczególnie jednak w naszym kraju i w naszych czasach, możliwość wplątania w wojnę – nawet atomową, jest relatywnie wysoka. Wszelkie rozważania w nurcie „prepperskim” i „survivalistycznym” są więc jak najbardziej na miejscu i godne podjęcia.


Uprawa „wewnętrznego lasu”


„Wystrzegajmy się największego niebezpieczeństwa, jakie istnieje – baczmy, aby życie nie stało się dla nas czymś zwyczajnym.”


(Ernst Jünger)


Niezależnie jednak, czy nastąpi „konwergencja katastrof” i kolaps Systemu – przynajmniej w naszej części wiata, budować należy Antysystem. Punktem wyjścia musi być tu kultywowanie w sobie „wewnętrznego lasu”, swego rodzaju wewnętrznego sanktuarium, wewnętrznej przestrzeni wolności duchowej, o jakiej pisał w utworze „Der Waldgang” (1951) niemiecki pisarz Ernst Jünger (1895-1998).


System wynosi technokratów do godności kapłanów, równając zarazem z ziemią te instytucje, jak kościoły, które były sanktuariami wewnętrznego życia duchowego, którego System nie jest zdolny kontrolować. System jest racjonalistyczny, materialistyczny, ekonomistyczny i scjentystyczny, „owadzi” jak określa to E. Jünger. Nie toleruje niczego, co nie da się zmierzyć, zważyć i opodatkować.


Wobec zmechanizowanego i abstrakcyjnego Systemu, życie pozostaje w tym co nie da się policzyć ani ująć w kategorie racjonalne - „biada temu, kto nie niesie w sobie choćby komórki tej pierwotnej substancji, która zapewnia plenność” pisze E. Jünger. „Las” w rozważaniach E. Jüngera staje się źródłem twórczej energii życiowej, niewidzialną, transcendentną osnową człowieczeństwa, którą dostrzegają ci, którzy chcą ją dostrzec. „(...) to kluczowe, by wiedzieć że każdy człowiek jest nieśmiertelny i że istnieje w nim życie wewnętrzne, niezbadane i jeszcze niezasiedlone terytorium, którego, choćby on sam przeczył jego istnieniu, żadna ziemska władza nie może mu odebrać” pisał. „Dziki Człowiek”, że przywołam z kolei sławną pracę Timothy'ego Husbanda, który kultywuje w sobie ten „wewnętrzny las”, nie pozwoli Systemowi „dyktować sobie prawa, ani przez propagandę ani siłą” jak w innym miejscu swojego eseju stwierdza E. Jünger. 

 



Takim wewnętrznym „lasem” jest dla nas Mit, rozumiany w kategoriach Jungowskich czy Campbellowskich, tak więc jako swego rodzaju zbiorowa (etniczna) podświadomość. Mit jest metafizycznym nasieniem, z którego wyrasta potrzeba rytuału. Rozrasta się ona niczym korzenie drzewa, sięgając stopniowo każdego aspektu naszego życia, aż wreszcie wszystko staje się rytuałem. Człowiek, który osiągnął taki stan świadomości, żyje w Jüngerowskim „lesie”. Każda, choćby najbardziej z materialnego punktu widzenia pospolita i prozaiczna czynność, najbardziej pogardzana w Systemie i przez jego ofiary, odzyskuje dla kogoś takiego swe znaczenie i godność. „Kura domowa”, „chłop w polu”, rzemieślnik stają się swego rodzaju „kapłanami”. W kategoriach katolickich coś podobnego mówią zresztą współcześni papieże tego Kościoła, przywołując „godność pracy”.


Powrót do lasu”


Tajemnice krwi i płci, płodzenia, narodzin i śmierci, wojny, miłości i nienawiści wciągają nas w ową niebezpieczną przestrzeń, w dramatyczny krąg pełen ruchu i niepewności, gdzie życie jest twardsze – ale równocześnie barwniejsze i piękniejsze”


(Ernst Jünger)


Zakotwiczenie w Micie, jakkolwiek konieczne dla (re)integracji osobowości, nie będzie jednak trwałe, jeśli nie znajdzie swojego wymiaru społecznego i politycznego. Gdyż, jak powiedzieliśmy sobie wcześniej, człowiek jest istotą społeczną. I do pielęgnacji Mitu i rytuału nie wystarczy mu bynajmniej żona i dzieci w ramach „rodziny nuklearnej”. Ani nawet rodzina poszerzona o dalszych krewnych - szczególnie dziś, gdy najczęściej są oni niewolnikami Systemu i niezdolni są pojąć Mitu ani w nim partycypować.


Potrzebujemy więc nowych klanów, plemion i szczepów. A początek takim daje zawsze banda (wataha) mężczyzn i podążających za nimi „udomowionych” przez nich kobiet i zwierząt, które im zawierzyły a które oni prowadzą. Z czasem takie „kamractwo” krzepnie w patriarchalną kulturę honoru, spajaną wokół wspólnego Losu przez tradycje, zwyczaje, zajmowanie wspólnej przestrzeni życiowej i wspólną tożsamość. Dorastają kolejne, wychowane we wspólnocie pokolenia. Budowane są instytucje i nawarstwiają się kolejne pokłady kultury i dorobku materialnego. Odradza się Tradycja. 

 



W naszej kulturze symbolem „Dzikiego Człowieka”, który ucieka od Systemu do swojego wewnętrznego „Lasu” jest wilk. Dziki Człowiek występuje w mitologii słowiańskiej i polskiej jako wilkołak – wyrzutek cywilizacji, żyjący poza Systemem. Wilcza wataha to ci, którzy zdecydowali się wyjść poza swoją strefę komfortu. To ci, którzy przedkładają „życie prawdziwe” ponad „życie bezpieczne i wygodne”. Wataha to „kamractwo” spojone heroiczną wspólnotą losu. To łowcy, polegający na sobie i wspierający się przeciw siłom zewnętrznym. To ci, którzy podejmują wyzwanie Losu. Którzy nie chcą żyć w klatce indywidualizmu w której zamyka nas System, lecz osiągnąć wolność we wspólnocie. 

 



Kamractwo” to prawdziwa wolność, która może być tylko wolnością we wspólnocie. I wolnością poza Systemem. To heroiczna społeczność mężczyzn i kobiet, którzy – osiągnąwszy wewnętrzną wolność duchową – chcą zmaterializować ją na poziomie etnosu, kultury, tradycji i tradycyjnej polityczności. „Kamraci” to ci którzy „powrócili do Lasu” jako osoby i chcą byśmy „wrócili do Lasu” jako słowiański lud. „Kamractwo” osadzone jest w słowiańskim i eurazjatyckim Dasein.


Jego realizacja dokonać się może nie w działaniu wedle reguł Systemu, ale w Antyliberalnym Przełomie. W odrzuceniu plutokratycznej, antytożsamościowej, demokratycznej, erotomańsko-zboczonej, antymęskiej, sentymentalnej i wygodnickiej cywilizacji zachodniej (dlatego właśnie jesteśmy „prorosyjscy”). „Wataha” jest zaczątkiem „szczepu”. Jest zaczątkiem lepszego porządku społecznego. Respektującego prawa Natury i pielęgnującego naturalne tożsamości.


Kamractwo” jest alternatywą dla indywidualizmu i dopełniającego go społeczeństwa masowego. Jest projektem powołania „wspólnoty losu”która byłaby wspólnotą naturalną (i na bazie której mogłaby z czasem wzrosnąć wspólnota krwi). Im silniejszy będzie szeroko pojęty „ruch kamracki”, tym słabszy będzie System z jego wszechobecną inwigilacją, nadzorem, „poprawnością polityczną” i „biopolityką”w postaci różnych GMO, hormonów, czipów, odżywek i innych środków produkcji już nie tylko klatkowo-ściółkowych „frankenkurczaków” ale też klatkowo-ściółkowych „frankenludzi” (cyborgów, mutantów, hybryd, dzieci z probówki itp. - tu również warto odesłać do pracy F. Fukuyamy „Koniec człowieka. Konsekwencje rewolucji biotechnologicznej”).


Kamractwo” nie jest jednak kontestacją konserwatywnej i neoliberalnej prawicy z bałamutnych pozycji „socjaldemokratycznych”. Model życia „watahy” nie jest modelem socjalnego rozdawnictwa i wyręczania we wszystkim człowieka przez System. Jest modelem autonomicznej wspólnoty, zdolnej w elementarnym sensie bronić się i dbać o siebie samodzielnie – wspólnoty męskiej, zbrojnej, terytorialnej i „niebezpiecznej”. „Idea kamracka” to wzmacnianie społeczeństwa, a nie pogłębianie jego zależności od państwa i Systemu. To nie idea społeczeństwa masowego, tylko społeczeństwa organicznego. Nie idea walki z polityką, tylko idea walki z „biopolityką” i „zarządzaniem” („good governance”) którymi technokratyczny System na obecnym etapie zastępuje tradycyjną polityczność.


Kamractwo” nie jest też eskapizmem. Alternatywy dla Systemu nie da się zbudować w jakiejś przestrzeni „prywatnej”, gdzie System dziś nie sięga. System bowiem stale się rozrasta i w niej w końcu też nas dopadnie. System to tocząca Naturę zgnilizna, która zniknie dopiero wraz z zabitym przez siebie organizmem. Będzie zatem toczył Ziemię-Gaję dopóty, dopóki nie zostanie z niej doszczętnie wypalony.


Ideą „kamractwa” jest Antyliberalny Przełom. Oznacza to zniszczenie Systemu i odbudowę tradycyjnej polityczności. Oznacza więc przewrót polityczny i obalenie demoliberalnego reżimu. Ten, kto chce byśmy „wrócili do Lasu”, byśmy żyli życiem „wilka”, ten musi najpierw być gotów, rzucając kamieniami, porozbijać ściany szklarni Systemu, w której nas zamknięto. 

 



Zburzyć musimy Sloterdijkowski „Kryształowy Pałac”zachodniej globalizacji. Zniszczyć socjaldemokratyczną „strefę komfortu”, w której System trzyma swoich niewolników. By owionął nas Jüngerowski „mroźny podmuch Nieznanego”. Byśmy mogli znów żyć jako „wataha”. Żyć życiem „elementarnym” i prawdziwym, w prawdziwym i naturalnym świecie.

(...) A przed stojącymi

Otwarł się nagle widok siwej głębi,
Skrytej przed nimi dotąd: był to mroczny,

Nieogarniony ocean bez granic

I bez wymiaru, gdzie Szerokość, Długość,

Wysokość, Miejsce i Czas się zgubiły,

Gdzie Czas wraz z Nocą, najstarsi przodkowie

Natury, rządzą w bezwładzie wieczystym,

Pośród tumultu niekończących się wojen”

(John Milton, „Raj Utracony”)

Ronald Lasecki









 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popieram akcję Grzegorza Brauna

Separatyści wygrywają w Polinezji Francuskiej

Jak nie być oszołomem