Dlaczego nie jestem prawicowcem



Poniżej, w dziesięciu punktach wskazuję, co różni mnie najbardziej od dzisiejszej polskiej prawicy. Z większością jej przedstawicieli nie tylko nie poczuwam się do żadnej wspólnoty idei ani celów politycznych, ale odczuwam zażenowanie na myśl, że ktoś mógłby mnie z nimi skojarzyć. Oczywiście, nie każdy prawicowiec i konserwatysta to nowocześniak i demoliberalny, proamerykański kabotyn, takie jednak postawy i poglądy spotyka się najczęściej wśród identyfikujących się z tą etykietką. Warto w związku z tym przywołać słowa Nicolasa Gomeza Davili, iż „reakcjonista nie stoi na prawo od lewicy, tylko naprzeciwko niej”.

1. Jestem przeciwnikiem kapitalizmu. Istotą kapitalizmu jest dążenie do zysku. Niszczy to równowagę wewnątrz społeczeństwa oraz pomiędzy człowiekiem i środowiskiem jego życia, prowadząc do rozpadu społeczeństwa i wyjałowienia środowiska. Człowiek w kapitalizmie zamyka się na metafizykę, zostaje zaś owładnięty przez materializm.

W społeczeństwie organicznym gospodarowanie ma służyć zaspokojeniu potrzeb i zabezpieczeniu się na wypadek ograniczonej dostępności zasobów. Gdy zadania te zostaną spełnione, dalsze wytwarzanie traci zasadność. Organiczna wspólnota nie tylko zatem pomaga w miarę możliwości zaspokoić potrzeby tym swoim podmiotom które przejściowo lub trwale nie są w stanie zadbać o to samodzielnie, ale też ogranicza możliwość wytwarzania i zysku wszystkim tym swoim podmiotom, które wytwarzają dobra z punktu widzenia zaspokojenia potrzeb zbędne.

Bronisław Malinowski i Marcel Mauss opisali mechanizmy niszczenia nadmiarowych wartości w społeczeństwach archaicznych. Najwybitniejsi przedstawiciele klasycznej filozofii jak Platon i Arystoteles chcieli oprzeć społeczeństwo na klasie średniej, tak więc warstwie ludzi których stan posiadania i dochody nie byłyby ani za małe ani za duże z punktu widzenia zaspokojenia potrzeb. Dziś również dysponujemy mechanizmem w postaci progresji podatkowej, by zachować ekonomiczną równowagę i nie dopuścić do rozwoju kapitalizmu. Uważam, że instrumentem tym należy posługiwać się odważniej, niż posługują się nim dzisiejsze demoliberalne rządy.

2.  Jestem przeciwnikiem wolnego rynku. Koniecznym warunkiem istnienia wolnego rynku jest wolność jednostki i równość ludzi w świetle prawa. Zapoznaje to faktyczne zróżnicowanie osób i wspólnot ludzkich – zarówno to naturalne, jak i funkcjonalne – które powinno być rozpoznawane i sankcjonowane przez władców, również odpowiednimi przywilejami, zwolnieniami i ograniczeniami gospodarczymi. Ponadto, człowiek nie gospodaruje w próżni, lecz w niezliczonych odniesieniach metafizycznych, społecznych, kulturowych, politycznych i przyrodniczych. Z tych wszystkich odniesień wynikają rozliczne materialne, a powinny wynikać też prawne, ograniczenia dla jego aktywności gospodarczej.

Wolny rynek wymaga tymczasem zerwania tych wszystkich powiązań, zależności i odniesień człowieka, podstawiając w ich miejsce indywidualistyczne i egalitarne kłamstwo. Wolny rynek dezorganizuje zatem zarówno społeczeństwo jak i osobową naturę człowieka, szerząc spustoszenia na obydwu tych poziomach.

Społeczeństwo organiczne jest społeczeństwem zróżnicowanym, uwarstwionym, złożonym z osób, zwróconym ku metafizyce. Z takiej jego natury wynikają stanowe, regionalne, kulturowe, religijne, moralne, korporacyjne, prowincjonalne, polityczne, środowiskowe ograniczenia w dziedzinie kierunków, natężenia, przedmiotu, celów, sposobów, podmiotów etc. działalności gospodarczej.

3. Jestem przeciwnikiem własności indywidualnej i podmiotowości prawnej jednostek. Obydwa one wymagają przyjęcia założenia w postaci społecznego indywidualizmu. Jego pochodną jest prawny egalitaryzm, czyli koncepcja równości jednostek wobec prawa. Logiczną konsekwencją własności indywidualnej jest „prawo dowolnego użycia i zużycia” własności, bez oglądania się na konsekwencje dla społecznego i przyrodniczego środowiska człowieka. Zarówno prawny jak i własnościowy indywidualizm działają zatem na to środowisko rozkładowo.

W społeczeństwie organicznym człowiek nie jest właścicielem, lecz depozytariuszem dóbr na Ziemi. Nie ma prawa dowolnie ich używać i zużywać, lecz zobowiązany jest je pielęgnować, udoskonalać i pomnażać. Podmiotami tych zobowiązań nie są jednostki, lecz całe społeczności. W obrębie tych społeczności prawa do użytkowania własności – stosownie do swoich potrzeb i powinności - dzielą ze sobą poszczególne grupy i osoby. Prawa te nie są zatem bezwzględne, nie zależą od widzi mi się człowieka, nieodłącznie towarzyszą im powinności i zobowiązania.

Własność indywidualna w społeczeństwie organicznym w istocie nie występuje. W obrębie danej społeczności, pewne wspólnoty mają więcej praw do pewnych dóbr niż inne wspólnoty w obrębie tej samej społeczności, nie są to jednak prawa wyłączne, bezwzględne, ani nawet stałe. Do tych samych dóbr mają najczęściej prawa również inne grupy, zawsze zaś nadrzędne prawa ma wobec nich społeczność jako całość. Prawa takie są dziedziczne i rodzą dziedziczne zobowiązania, ale zarazem podlegają utracie w okolicznościach przekreślających zasadność ich dalszego trwania.

Współcześnie odrzucenie nowoczesnej, liberalnej koncepcji „świętej” własności jednostkowej oznacza w pierwszej kolejności przyjęcie „lewicowych” zasad społecznej i ekologicznej odpowiedzialności biznesu. W kolejnych krokach powinniśmy, oczywiście, zmierzać do prawnego i gospodarczego upodmiotowienia wspólnot w miejsce jednostek.

4. Nie jestem obrońcą szlachetczyzny. Polska idea narodowa i polska kultura wywodzą się od szlachty. Polskie poczucie narodowe zostało przez nią wytworzone w wiekach XIV-XV, zaś w wiekach XIX-XX rozszerzone na pozostałe grupy społeczne. Historyczne znaczenie szlachty dla polskiej tożsamości narodowej było więc kluczowe, a szlacheckie rezydua w kulturze polskiej są doskonale widoczne do dziś.

Prawica polska często w związku z tym bierze na siebie reprezentację interesów ekonomicznych szlachty (sprzeciw wobec uwłaszczenia chłopów i reformy rolnej do połowy XX wieku, reprywatyzacja współcześnie) i interpretuje społeczną i ekonomiczną historię Polski z perspektywy szlacheckiej. Wśród osób mających poglądy prawicowe co pewien czas powraca też snobistyczna moda na ubieranie się wedle mody szlacheckiej z pierwszej połowy XX wieku i przydawanie sobie szlacheckich korzeni. Zjawisko jest oczywiście groteskowe, ilustruje jednak poziom zideologizowania współczesnego polskiego prawicowca.

Zideologizowaniu temu towarzyszy nieświadomość tego, czym prawdziwa szlachta jest. Platon nazwał ją „strażnikami” i przypisał rolę odgraniczania i ochrony duchowego centrum wspólnoty politycznej przed korumpującym oddziaływaniem sfery materialnej. Kontemplujący ideę kapłani-filozofowie (z królem na czele) muszą być wolni od trosk materialnych, by ich decyzje polityczne mogły wypływać z tego co obiektywne i nieuwarunkowane. Stan trzeci, pracując z materią, został przez nią zbrukany, w związku z czym, przez swą niezdolność do wzniesienia się ponad to co interesowne i subiektywne, powinien być trwale oddzielony od władzy politycznej. Strażnicy to stan drugi, również mający bezpośrednią styczność z ideą, powołani jednak do jej obrony a nie poznania. Strażnicy są jednak znacznie bliżej stanu pierwszego (kapłani-filozofowie), niż stanu trzeciego (chłopi i rzemieślnicy), reprezentując wobec tego ostatniego to co obiektywne i nieuwarunkowane (państwo).

Powinnością stanu drugiego jest zatem służba w aparacie władzy. W średniowiecznych monarchiach oznaczało to przynależność do rycerstwa. W tych państwach które ze względnym powodzeniem zaadaptowały się do warunków epoki nowożytnej, zachowując przy tym swój tradycyjny charakter (Prusy, Rosja, Austria, Japonia, Indie) oznaczało to służbę w aparacie państwowym (korpus oficerski, dyplomatyczny, służba cywilna). By spełniać właściwie swą funkcję, stan drugi powinien być wolny od trosk materialnych. Znaczy to, że powinien mieć zapewnione materialne podstawy życia i spełniania swych funkcji, oraz że powinien być wyłączony z aktywności gospodarczej.

W państwach o gospodarce rolniczej podstawą takiego zabezpieczenia materialnego były nadania ziemskie oraz daniny i posługi stanu trzeciego na rzecz stanu drugiego. W państwach nowożytnych źródłem takiego uposażenia były żołd oficerski i pensja państwowa. W państwach tradycyjnych oddzielenie stanu drugiego od sfery ekonomicznej regulowane było przez prawa i etos stanowy zabraniające szlachcicowi np. parania się rzemiosłem, handlem, pracą w polu etc.

Na tym tle polska szlachta prezentuje się wyjątkowo mało korzystnie. Wcześnie bowiem i konsekwentnie poczęła wymawiać się od spełniania swoich powinności tak wobec panujących, jak i wobec warstw niższych. Dla zabezpieczenia tego stanu, uniemożliwiła ustabilizowanie się w Polsce monarchii dziedzicznej i dynastii panującej, kolejno pętając i z czasem wręcz paraliżując następujących po sobie władców. Szybko też polska szlachta weszła w domenę i prawa stanu trzeciego, stopniowo je przejmując i instytucjonalizując swój wyzysk chłopów i mieszczan. Szlachta polska zdegenerowała się więc szybko w ziemiaństwo, zaś zejście w sferę materialną spętało ją interesownością wyrażającą się w stanowym egoizmie i zatracie politycznej perspektywy.

Szlachtę polską wieku XIX i pierwszej połowy XX trafniej byłoby zatem nazywać spadkobiercami szlachty, niż szlachtą we właściwym tego terminu sensie. Stała się ona  uprzywilejowaną majątkowo i prawnie grupą w obrębie stanu trzeciego – od innych grup stanu trzeciego różniącą się jedynie bogatszą tradycją rodową. Dalsze utrzymywanie prawnego, społecznego i własnościowego uprzywilejowania tej grupy traciło rację bytu, gdyż od dawna nie spełniała już ona swych rycerskich powinności i funkcji.

Wobec zaniku tradycyjnej instytucji własności współdzielonej, uwłaszczenie chłopów było zatem reformą zasadną i słuszną. Reforma rolna w połowie XX w. również była zasadna, z uwagi na społeczną i ekonomiczną szkodliwość koncentracji ziemi w rękach bezpodstawnie uprzywilejowanych kilku procent społeczeństwa. Społeczeństwo organiczne to społeczeństwo które zaczyna się od rodzin osiadłych i pracujących na swoim, jest zaś zaprzeczeniem gospodarki oligarchicznej, w której większość społeczeństwa to pozbawiony podmiotowości wiejski proletariat. Tak czy inaczej, zrealizowana reforma rolna likwidująca bez odszkodowania przeżytki szlachetczyzny była w Polsce uzasadniona, gdyż spadkobiercy dawnych rodów szlacheckich dawno już szlachtą być przestali.

W odróżnieniu zatem od snobujących się na szlachetczyznę polskich konserwatystów i prawicowców, w pierwszej połowie XX w. byłbym zwolennikiem reformy rolnej i uważam że powinniśmy bronić dziś jej dziedzictwa. Reprywatyzacja nie powinna wychodzić poza formułę wypłaty potomkom dawnych właścicieli odszkodowań równych przedwojennej wartości straconych przez nich nieruchomości. Nie powinno się natomiast raczej zwracać tych nieruchomości w naturze, z powodu różnicy w wartości wniesionej przez wkłady powojenne. Współczesna polska doktryna tożsamościowa powinna być zaś doktryną ludową, wolną od przeżytków przedwojennego konserwatyzmu i małpowania konserwatyzmu zachodniego, tak więc w sferze ekonomicznej stojącą na gruncie uwłaszczenia ludu i pracy ludu na swoim. Nie prawicowa szlachetczyzna, ani nie lewicowy egalitaryzm majątkowy powinien być hasłem polskiego ruchu tożsamościowego, lecz gospodarka ludowa.

5.  Jestem zwolennikiem ekologii integralnej. Ekologia stanowi paradygmat kosmocentryczny, tak więc jest perspektywą przeciwstawną antropocentryzmowi. Kosmos nie został stworzony, by być  dla człowieka magazynem zasobów do wykorzystania i skrzynką z narzędziami którymi mógłby się on posługiwać wedle własnego uznania. Człowiek jest częścią Kosmosu i podlega jego prawom tak samo jak wszystkie pozostałe jego elementy. Poszczególne elementy mają odmienną naturę i pochodną temu różną wartość, wszystkie jednak są potrzebne na swoich miejscach i we właściwej sobie ilości, by Kosmos jako całość mógł pozostać w równowadze. Człowiekowi powierzono dbanie o swoje środowisko, tak, by nie naruszając kosmicznej równowagi, mógł uczynić swoje życie lepszym.

Powinnością człowieka, posiadającą również swój wymiar moralny, jest dbałość o zachowanie równowagi w przyrodzie i pielęgnowanie swego środowiska dla zapewnienia sobie warunków lepszego życia. Człowiek posiada zatem powinności moralne dotyczące zachowania kosmicznej równowagi i harmonii, a także powinności wobec różnych elementów Kosmosu właściwe ich odmiennej naturze – w tym również powinności wobec siebie samego i innych ludzi, odmienne rzecz jasna zasadniczo niż powinności wobec innych elementów.

Błędne jest zarówno ograniczanie moralnych powinności człowieka wyłącznie do niego samego i innych ludzi, jak też rozciąganie jego zobowiązań wobec niego samego i innych ludzi na elementy Kosmosu o odmiennej niż człowiek naturze. Obrazowo ujmuje to ontologia chrześcijańska mówiąca, iż rośliny posiadają duszę wegetatywną, zwierzęta – wegetatywną i zmysłową, ludzie zaś -wegetatywną, zmysłową i rozumną, stosownie do czego wobec bytów każdej z tych kategorii człowiek posiada odmienne powinności moralne.

Błędne jest zatem zarówno negowanie zobowiązań moralnych człowieka wobec innych niż on sam elementów Kosmosu (prawica), jak i negowanie odmiennego charakteru zobowiązań moralnych człowieka wobec niego samego oraz innych elementów Kosmosu (lewica). Obydwa te błędne twierdzenia są wariantami tego samego błędu antropocentryzmu; w pierwszym przypadku materializuje się on w antropocentrycznym redukcjonizmie, w drugim zaś przypadku – w antropocentrycznym uniwersalizmie, czyli przypisywaniu ludzkiej natury bytom odmiennym niż człowiek.

Światopogląd tradycyjny jest światopoglądem kosmocentrycznym, nie zaś antropocentrycznym. Antropocentryzm rodzi się w nowożytności, w miarę gdy człowiek zatracał perspektywę metafizyczną. Dzisiejszym zadaniem jest ponowne otwarcie człowieka na perspektywę metafizyczną. Oznacza to przejście od światopoglądu antropocentrycznego do światopoglądu kosmocentrycznego. Człowiek jest integralną częścią Kosmosu, poza Kosmosem i poza swoim środowiskiem nie może istnieć, zatem jego podstawową powinnością jest zachowanie harmonii i równowagi kosmicznej i w swoim środowisku. Każde naruszenie tej równowagi – również moralne, jest występkiem o znaczeniu metafizycznym i wymaga odkupienia.

6. Jestem przeciwnikiem społeczeństwa masowego. Naturalnym środowiskiem życia człowieka jest wspólnota, a nie masa. Społeczeństwo organiczne to społeczeństwo spajane więziami osobowymi, a nie anonimowy tłum zuniformizowanych jednostek. Wspólnota w społeczeństwie organicznym sprzyja indywiduacji i wzmocnieniu osobowej natury człowieka, podczas gdy społeczeństwo masowe to miażdżący człowieka moloch, w którym jego osobowa natura nie ma szansy się zaktualizować. Cywilizacyjnym środowiskiem dla powstania nowoczesnego społeczeństwa masowego stały się miasto i maszyna. Wiedzieli o tym już futuryści, „masę” wymieniając jednym tchem obok „miasta” i „maszyny”.

Nowoczesne miasto to pożywka dla rozwoju społeczeństwa masowego. Rodzi jedynie biurokratów, kapitalistów i proletariat (nawet jeśli w danym przypadku jest to biurowy korpoproletariat w białych kołnierzykach). Formy aktywności gospodarczej i życia wszystkich tych trzech kategorii zawodowych zabijają wśród ich członków cechy osobowe, dezorganizując ich do postaci bezforemnej i pozbawionej w pełni ludzkiej natury masy.

Osobowa i społeczna natura człowieka domaga się, by żył on we wspólnocie i nie był alienowany od owoców swojej pracy. Człowiek powinien znać swych sąsiadów i być z nimi połączony rozmaitymi więzami. Powinien również ponosić odpowiedzialność za swą pracę i widzieć jej produkty. Nowoczesne miasto jako twór masowy temu nie sprzyja. Dlatego człowiek powinien żyć w osiedlach mniejszych, mniej licznych, a bardziej zwartych społecznie, funkcjonalnie i przestrzennie. Osiedla i ich zabudowania powinny być „na miarę człowieka”, nie na miarę mas. Gigantomania tworzona jest na miarę mas. Pora by osiedla ludzkie były tworzone na miarę osoby ludzkiej.

Kolejna cecha społeczeństw masowych to automobilizm. Ogniskują się w nim jak w soczewce trzy najważniejsze cechy cywilizacji masowej: indywidualizm, uniformizacja, marnotrawstwo. Najbardziej rzuca się w oczy ta trzecia, dotyczy bowiem marnotrawstwa miejsca i surowców, a także niepodzielnych dóbr ogólnoludzkich jak higiena powietrza i środowiska akustycznego. Nie ulega jednak również wątpliwości, że samochody to produkt i zarazem (nomen omen) wehikuł społecznego indywidualizmu. Temu towarzyszy zaś nieuchronnie szara jednostajność ujednolicenia, tak dobrze widoczna na wszystkich drogach i parkingach.

W odróżnieniu od typowego prawicowca nie uważam samochodu za przedłużenie męskości ani konieczny atrybut cywilizowanego człowieka. Organizację przestrzeni i transportu powinno się zmodyfikować w ten sposób, by zmniejszać tak bardzo jak to możliwe rolę indywidualnego transportu samochodowego, zwiększyć zaś znaczenie transportu publicznego oraz lokalnego transportu pieszego i rowerowego. Osiedla powinny być bardziej spójne i w większym niż obecnie stopniu autonomiczne funkcjonalnie. Sieć transportu publicznego (kolej, miejski transport szynowy, autokar, autobus, trolejbus, transport rzeczny) powinna być rozbudowywana i zagęszczana zarówno w wymiarze przestrzennym jak i czasowym.

Nie obchodzi mnie to, że w oczach przeciętnego prawicowego kabotyna „pociągi i rowery są lewackie”, bo tak usłyszał w amerykańskim filmie lub przeczytał u Korwina.

7. Nie uważam cywilizacji łacińskiej za najdoskonalszą na świecie. Poczuwam się do przynależności do niej i uznaję ją za swoją, nie jestem jednak megalomanem ani szowinistą cywilizacji łacińskiej. To zresztą charakterystyczne, że osoby dostrzegające światopoglądową deformację w megalomanii lub szowinizmie narodowym, nie potrafią jej dostrzec w analogicznym stanowisku na poziomie cywilizacji. Stanowisko realistyczne to natomiast takie, w ramach którego „po męsku” gotowi jesteśmy stanąć w prawdzie i przyjąć naszą cywilizację i nasz naród jako swoje, zarówno ze wszystkimi ich mocnymi stronami, jak i z ich wadami i niedostatkami.

Prawdą jest tymczasem, że pomimo swoich niewątpliwych osiągnięć, to cywilizacja łacińska stała się źródłem dosłownie wszystkich patologicznych trendów toczących dzisiejszy świat, z tym najgorszym z nich – czyli liberalizmem - na czele. Faktem również jest, że w odróżnieniu od wielu innych cywilizacji zachowujących do dziś mniejszą lub większą żywotność i własną specyficzną naturę, cywilizacja łacińska jest martwa w takim samym sensie, jak martwe są dziś cywilizacja antycznego Rzymu lub cywilizacja Majów.

W odniesieniu do pierwszego zarzutu, nie jest przekonującą odpowiedzią na niego, że np. protestantyzm, marksizm, laicyzm, kapitalizm stanowiły „zaprzeczenie” cywilizacji łacińskiej. Tak oczywiście było, co nie zmienia faktu że tylko ta cywilizacja wytworzyła swoją własną negację, czy też raczej negację tradycyjnych elementów w swym łonie, które następnie wzięły w niej górę i całkowicie ją pochłonęły, zagrażając też innym cywilizacjom. Analogiczne zaprzeczenia powstałe w obrębie innych cywilizacji zostały przez nie przezwyciężone, lub też pochłonąwszy te cywilizacje, zginęły wraz z nimi.

Nie uważam zatem, abyśmy nie mieli czego się uczyć od innych cywilizacji, bowiem w wielu z nich motywy tradycyjne występują silniej i w czystszych oraz wyraźniejszych formach niż w cywilizacji łacińskiej. Choć uważam, że uczyć się powinniśmy przede wszystkim na własnych błędach i to z nich wyciągać wnioski. To jednak wymaga krytycznej autorefleksji, tak więc podejścia wykluczającego się z samozachwytem prawicowców nad cywilizacją łacińską.

Odrzucenie cywilizacyjnej megalomanii to też odrzucenie cywilizacyjnego szowinizmu. Prawicowcy popierają wszystko, czego dokonywano pod sztandarami latynizmu, nawet jeśli było to naganne i haniebne w świetle norm uznawanych w samej cywilizacji łacińskiej. Dobrym przykładem jest tu pysznienie się krzywdami zadawanymi przez łacinników prawosławnym i ludom pozaeuropejskim oraz zbrodniami i zniszczeniami (np. unicestwieniem dziedzictwa przedchrześcijańskiej Europy, co posuwa się niekiedy aż do groteskowej ojkofobii wyrażającej się zaprzeczaniem wartości dziedzictwa przedchrześcijańskich ziem i plemion polskich) popełnianymi przez kler katolicki lub pod sztandarami Kościoła katolickiego.

Problem jest zresztą szerszy, bo dotyczy kwestii istnienia cywilizacji innych niż łacińska w ogóle. Turbokatolicy widzieliby najchętniej cały świat zabudowany gotyckimi katedrami. To swoisty „katolicki bolszewizm” który chrześcijanom zarzucał Alain de Benoist. Podejście tradycyjne uznaje wielość cywilizacji za konieczny element równowagi i wartość pochodną przystosowaniu człowieka do różnych warunków życia na Ziemi. Zniesienie tej różnorodności, lub nawet narzucanie cywilizacji łacińskiej poza obszary gdzie rozwijała się ona w sposób naturalny i niewymuszony, byłoby przedsięwzięciem tak samo utopijnym jak próba narzucenia całemu światu demokracji liberalnej i równości kobiet i mężczyzn.

Tak więc uważam że powinniśmy dokonać krytycznej refleksji nad przyczynami upadku cywilizacji łacińskiej i w oparciu o wnioski z tej refleksji budować nową cywilizację, ocalając z przeszłości tyle ile ocalić się da i ile warto przenieść w przyszłość. W rozpoznaniu kierunku w którym powinniśmy zmierzać pomogłoby nam z pewnością przyjrzenie się bez uprzedzeń innym cywilizacjom – szczególnie tym najbardziej tradycyjnym.

8. Nie jestem nacjonalistą. Naród uchodzi za najważniejszą doczesną wartość bronioną przez dzisiejszą prawicę. Nie da się ukryć, że jego istnienie stało się w większej części Europy w ciągu ostatnich wieków faktem empirycznym, on sam zaś jedną z niewielu zachowanych form tożsamości zbiorowej. Jest to jednak forma historycznie i socjologicznie sztuczna, zrodzona w zachodniej części Europy w epoce nowożytnej w wyniku niepowodzenia tam projektu imperialnego. Dla pozostałych regionów świata, w tym również krajów europejskich położonych na wschód od Niemiec (wyjątkiem, gdzie kategoria narodu pojawiła się niemal równocześnie jak na Zachodzie, była niemal całkowicie zokcydentalizowana Polska, przejściowo zaś także Czechy), naród i nacjonalizm dotarły jako zachodnie przeszczepy.

Podstawowy problem z narodem polega na tym, że jego cechą konstytutywną jest polityczna podmiotowość, co nieuchronnie implikuje oddolną legitymizację władzy i łatwo wyradza się w demokratyzm. W tradycyjnym poglądzie na świat zawiera się natomiast przekonanie o odgórnej legitymizacji władzy, co w europejskiej filozofii politycznej ujęte zostało w kategorię platonizmu politycznego. Oczywiście, władza legitymizowana odgórnie mogłaby być również sprawowana nad krajem pokrywającym się granicami z którymś z istniejących dziś państw narodowych, jego wspólnoty politycznej nie można by już jednak wówczas uznać za narodową, ponieważ odarta zostałaby z atrybutu podmiotowości politycznej - ta bowiem należałaby do władców.

Pojawia się w tym kontekście problem państw prawowitych w świetle metafizycznych odniesień ich władzy, obejmujących jednak społeczności niższego lub wyższego niż narodowy szczebla. Dla przykładu można by wskazać państwa kilku zakonów katolickich na wyspach Morza Śródziemnego i nad Bałtykiem, jak również państwa papieskie w Italii. W świetle doktryny nacjonalizmu były to uzurpacje, w perspektywie tradycyjnej jednak państwa prawowite. Analogiczne pytanie można by zadać o prawowitość tworów ponadnarodowych jak na przykład Wielkie Księstwo Litewskie o którego odbudowie niektórzy konserwatyści myślieli jeszcze w pierwszej połowie XX w. Kwestia nie ma przy tym wymiaru wyłącznie historycznego, bo odżywa dziś projektach takich jak np. Padania lub Unia Europejska. W wielu krajach odżywa też problem ludów które same narodami się nie stały, zarazem jednak nie zostały zasymilowane w obrębie dzisiejszych narodów państwowych. 

Rozwiązanie tego węzła sprzeczności wymagałoby „oczyszczenia” wspólnoty politycznej z elementów demokratycznych i republikańskich, odbudowania zaś jej jedności na filozoficznym fundamencie platonizmu politycznego. To jednak wymagałoby zrzucenia uwierającej ideowej skorupy nacjonalizmu, w której tak dobrze czuje się dzisiejsza prawica.

9. Nie jestem atlantystą. Atlantyzm to uznanie nierozerwalnych związków Europy ze Stanami Zjednoczonymi AP, które w rzeczywistości przybrać mogą jedynie charakter kolonialnej podległości państw europejskich wobec Waszyngtonu. Różne odłamy polskiej prawicy ścigają się ze sobą w atlantyckim ekstremizmie, motywując go wspólnotą cywilizacyjną ze Stanami Zjednoczonymi AP oraz rusofobią.

Wedle bardziej liberalnej wersji tej narracji, jesteśmy częścią cywilizacji zachodniej zbudowanej wokół idei wolności jednostki, kapitalizmu, demokracji liberalnej, praw człowieka, zaś najważniejszym państwem tej cywilizacji są USA, które w związku z tym powinniśmy popierać i wiązać się z nimi jak najbliżej.

Wedle wersji bardziej konserwatywnej, cywilizacja zachodnia (atlantycka) nie jest co prawda tożsama z cywilizacją łacińską, w tej pierwszej zachowały się jednak rezydua tej drugiej i w sprzyjających okolicznościach (np. konserwatywny zwrot w Krk) możliwe byłoby przezwyciężenie liberalnych treści cywilizacji zachodniej przez cywilizację łacińską, oraz odrodzenie Zachodu jako cywilizacji łacińskiej i katolickiej.

Wersja liberalna w zasadzie jest słuszna, jeśli zatem ktoś utożsamia się z ideami demoliberalnymi, to cywilizacja zachodnia jest jego cywilizacją. W argumentacji konserwatywnej słuszne jest dopatrywanie się korzeni cywilizacji zachodniej w cywilizacji łacińskiej, bo rzeczywiście, demoliberalna cywilizacja zachodnia wyrosła z cywilizacji łacińskiej w analogiczny sposób, jak wcześniej cywilizacja łacińska wyrosła z cywilizacji antycznego Rzymu. Zupełnie fantastyczne są jednak nadzieje na odrodzenie martwej już cywilizacji łacińskiej w obrębie czy też na gruzach cywilizacji zachodniej.

Tak czy inaczej, cywilizacja zachodnia jest formacją antytradycyjną. Nie po prostu nietradycyjną, lecz antytradycyjną, ponieważ swoim zbrojnym jankeskim ramieniem fizycznie niszczy tradycyjne porządki w kolejnych krajach świata. Opór przeciwko niszczeniu naszej i cudzej tożsamości przez demoliberalizm wymaga zatem zerwania zarówno z antytradycyjnymi Stanami Zjednoczonymi, jak też z kryjącym się pod parasolem Waszyngtonu antytradycyjnym ośrodkiem zachodnioeuropejskim. Jest to oczywiste dla każdego tradycjonalisty, leży jednak poza horyzontem mentalnym każdego dzisiejszego polskiego prawicowca. Dlatego właśnie tradycjonalizm musi zerwać z prawicą.

9. Nie jestem rusofobem. Polska choroba na Rosję ma wielowiekową już tradycję i zdążono już napisać tomy o jej przyczynach. Swoją rolę odegrały tu roszczenia rzymskich papieży do władzy nad Kościołem w Rosji, kulturowe i cywilizacyjne różnice między zokcydentalizowaną Polską a krajami niezokcydentalizowanymi Wschodu, konflikty historyczne i rywalizacja mocarstwowa, odmienne tradycje polityczne (imperialne samowładztwo w Rosji, narodowy republikanizm w Polsce) i wiele jeszcze innych czynników.

Dość zauważyć, że nienawiść do Rosji i do Rosjan, oraz strach przed Rosją, stały się dziś w naszym kraju elementem narodowej tożsamości i mentalności oraz fundamentem powszechnego konsensu politycznego w dziedzinie polityki zagranicznej. Poszczególne partie i polityczne ośrodki koncepcyjne ścigają się jedynie w radykalizmie jeśli chodzi o wrogość wobec Rosji. Antyrosyjskość jest też obowiązującą linią w polskiej kulturze, w Kościele, w środkach masowego przekazu, w powszechnym odczuciu społecznym awansowała zaś do rangi niezbywalnej składowej polskiego patriotyzmu. Każdy, kto jej nie podziela, jest wypychany poza ramy systemu politycznego i moralnej wspólnoty narodu.

Taka fanatyczna i emocjonalna wrogość do Rosji jest rażąco sprzeczna z realizmem politycznym. Nie chce również widzieć (a w każdym razie docenić) oczywistego dla wszystkich nieuprzedzonych obserwatorów konserwatywnego zwrotu w polityce Rosji, cząstkowej przynajmniej reintegracji tego państwa, oraz pozytywnej roli odgrywanej przez nie w Europie (wsparcie dla partii prawicowych i tożsamościowych) oraz na świecie (wsparcie dla państw zwalczających amerykański terroryzm i globalizm jak np. Syria).

Polska powinna wobec Rosji prowadzić politykę realistyczną, motywowaną identyfikacją i realizacją własnych interesów, nie zaś wysługiwaniem się imperializmowi Stanów Zjednoczonych lub nacjonalizmowi ukraińskiemu. Rosja powinna być więc przez Warszawę traktowana jak wszystkie inne państwa: ani lepiej, ani gorzej. W niektórych obszarach nasze interesy są zbieżne (np. potencjalne dostawy przez Polskę rosyjskiego gazu i ropy na zachód), w innych sprzeczne (np. ocena wyników II wojny światowej), analogicznie sytuacja przedstawia się jednak w przypadku stosunków Polski z innymi państwami (co ostatnio szczególnie dobrze widać na przykładzie stosunków polsko-amerykańskich i polsko-izraelskich). Nie ma powodu, by to właśnie wokół stosunków z Moskwą szczególnie histeryzować.

Na koniec jeszcze uwaga poboczna: sprzeciwiając się rusofobii, nie nazwałbym się do końca zwolennikiem orientacji na Rosję. Rosja pod rządami Putina jest niewątpliwie państwem konserwatywnym i wobec Zachodu oraz innych regionów świata odgrywa raczej rolę pozytywną, wspierając tam siły tożsamościowe. Rosja nie zmierza jednak do stworzenia geopolitycznej i cywilizacyjnej alternatywy dla Zachodu. Rosyjska elita trzyma swoje majątki na Zachodzie, tam kształci swoje dzieci, lokuje inwestycje i oszczędności, kupuje nieruchomości. Rosja bez mrugnięcia okiem zdradza wszystkich orientujących się na nią sojuszników (Milosevic, Kaddafi, Janukowycz, Sarksjan, działacze Ruskiej Wiosny, kilka razy Moskwa dawała też do zrozumienia że gotowa byłaby porzucić Asada i wycofać poparcie dla Abchazji i Osetii Południowej) w zamian za kolejne miraże tym razem rzekomo ostatecznego i decydującego „resetu” ze Stanami Zjednoczonymi. Ambicją Rosji jest bowiem stać się członkiem zachodniego klubu na równych prawach.

Przeciwstawianie się Zachodowi w oparciu o Rosję nie miałoby zatem sensu, bo Rosja przeciwstawić się Zachodowi nie chce, a orientujących się na nią sojuszników Moskwa traktuje co najwyżej jako kartę przetargową w swych negocjacjach z Zachodem o miejsce dla siebie w zachodnim klubie. Stawianie na Rosję przez siły tożsamościowe opiera się zatem na złudzeniu, czy raczej jest formą samooszukiwania się. Rosji chodzi o własne ciasne interesy, nie zaś o stworzenie konserwatywnej przeciwwagi dla demoliberalnego Zachodu. Każdy wysługujący się dziś Rosji i forsujący rosyjskie interesy w Polsce – za pieniądze lub jedynie „dla idei” - nie działa w imię słusznej sprawy, lecz jest pożytecznym idiotą Kremla.

Nie znaczy to, że Rosja potencjalnie nie mogłaby stać się protektorem i ważnym ośrodkiem tradycjonalizmu, wydaje się to jednak mało prawdopodobne pod rządami prozachodniego bezideowego technokraty Putina, dla którego konserwatyzm jest tylko sztafażem dla realizacji wąskich interesów oligarchicznych. Nawet jednak w przypadku zmiany na korzyść sytuacji w Rosji, nie należy zapominać że każdy potencjalny sojusz polsko-rosyjski nie powinien być powtórzeniem układu kolonialnej zależności typowego dla obecnych relacji polsko-amerykańskich - tyle że ze zwrotem na wschód, lecz jakościowym przeciwieństwem obecnego „sojuszu” polsko-amerykańskiego. Powinien być więc zbudowany na zasadzie podmiotowości Polski. Żadnych zatem obcych wojsk w granicach Polski, żadnego wysługiwania się obcemu mocarstwu, żadnej kulturowej rusyfikacji na podobieństwo dzisiejszej amerykanizacji.

Poczynione tu zastrzeżenia nie powinny nas powstrzymywać przed serdeczną przyjaźnią z rosyjskimi środowiskami tradycjonalistycznymi i tożsamościowymi, przy zastrzeżeniu oczywiście baczenia po naszej stronie na zgodność tej współpracy z obiektywnymi interesami Polski. Nie powinny nas również zamykać na stwierdzenie dość oczywistego faktu, że rosyjska idea i kultura są bardziej tradycyjne niż analogiczne idea i kultura polska. Ani że Rosja była i pozostaje jedynym w historii liczącym się słowiańskim ośrodkiem siły, oraz jednym z dwóch dziś niezależnych państw europejskich.

W odróżnieniu od zakompleksionego i mentalnie sprostytuowanego Zachodowi prawicowca, polski tradycjonalista i tożsamościowiec spogląda więc na Rosję z życzliwą sympatią, nie jest jednak przez tę sympatię zaślepiony jak niektórzy inni prawicowcy oraz „patriotyczni postkomuniści”. Interesy Polski i Rosji często są zbieżne (np. w sprawie Syrii), zazwyczaj w ogóle się ze sobą nie stykają albo stykają się jedynie powierzchniowo (np. w sprawie Ukrainy), w niewielu przypadkach są sprzeczne (co nie znaczy jeszcze że konfliktowe – np. kwestia Obwodu Królewieckiego). W sprzyjających warunkach tradycjonalistycznego i tożsamościowego zwrotu w obydwu naszych krajach, Polskę i Rosję mogłyby połączyć przyjazne stosunki.

We wskazanych dziesięciu punktach polska doktryna tożsamościowa różnić się musi od polskiej prawicy i polskiego konserwatyzmu. W sprawach tych polska prawica i polski konserwatyzm mówią językiem nowoczesności i demoliberalizmu, należy w związku z tym wskazać im na tradycjonalistyczny punkt odniesienia, tak by mogli, zdawszy sobie sprawę ze swoich błędów, porzucić je.

Ronald Lasecki


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popieram akcję Grzegorza Brauna

Separatyści wygrywają w Polinezji Francuskiej

Jak nie być oszołomem