"Piątka dla zwierząt" na tle idei narodowo-rewolucyjnej
Z niesmakiem, choć bez zaskoczenia, przyjąłem, powszechny w zasadzie w polskim środowisku nacjonalistycznym, sprzeciw wobec przygotowanej za sprawą Jarosława Kaczyńskiego nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, zwanej popularnie „piątką dla zwierząt”. Jednym z najbardziej hałaśliwych (co nie znaczy, że istotnych dla ostatecznego porzucenia tego projektu) uczestników nagonki przeciw nowelizacji był „Ruch Narodowy”, co nie może dziwić, gdyż patronujący od lat temu środowisku ideowo i politycznie Krzysztof Bosak nie ustaje w staraniach nad przeformułowaniem go w ugrupowanie chadecko-liberalne. Głosy solidarności z lobby futrzarskim i eksporterami wołowiny „halal” padały też jednak z kręgów określających się (niegdyś) mianem narodowo-radykalnych, co wymaga już komentarza.
Jak zauważył w ubiegłym roku Jakub Siemiątkowski („Polityka Narodowa”, nr 22/2019), ostatnie lata cechuje w Europie polityczny zmierzch terceryzmu, zastępowanego przez ruchy narodowo-populistyczne. Zjawisko to nie ominęło również naszego kraju, gdzie tradycja narodowo-rewolucyjna w ogóle po 1989 r. była słabo znana i rozumiana, za jej eksponentów uchodzą zaś, niekiedy również dziś, wyznawcy poglądów, które można by określić raczej mianem „skrajnie prawicowych”. Zestaw tych poglądów układany jest w dużej mierze przez funkcjonariuszy historycznych z IPN i przez różnych, zbliżonych do PiS komentatorów, ekspertów i ideologów. W najbardziej podstawowej wersji składają się na niego „walczący”katolicyzm, narodowy szowinizm i „antykomunizm”.
Nie będziemy się tu rozdrabniać nad każdą z tych składowych, bo też nie one miały być tematem niniejszej wypowiedzi. Krótko jedynie należy wspomnieć, że w korpusie ideowym faktycznego narodowego rewolucjonizmu idee te zajmują miejsce co najwyżej poboczne. Gdyby chcieć analogicznym trójmianem scharakteryzować to, czym faktycznie jest dzisiejszy europejski narodowy rewolucjonizm, wymienić by należało antyimperializm, antykapitalizm i antysyjonizm. Idea narodowej rewolucji nie sprowadza się jednak oczywiście do tak płytkiej negacji najbardziej bijących po oczach patologii współczesnego świata, lecz jest całościowym projektem jego przebudowy i oparcia go na odmiennej niż liberalna osi ideowej. W światopoglądzie narodowo radykalnym w ostatnich latach poczesne miejsce zajęła też ekologia.
Sprzeciw wobec ekologii wychodzi zaś dziś w naszym kraju głównie z dwóch środowisk: od konserwatystów i od liberałów. Za sprzeciwem konserwatystów stoi światopogląd katolicki. W fałszywych chrześcijańskich koncepcjach metafizycznych, Bóg i człowiek postawieni zostali poza i ponad Naturą, przyroda zaś zdegradowana do martwego rezerwuaru zasobów danych człowiekowi przez Boga do „użycia aż do zużycia”. Uczyniło to chrześcijaństwo, a szczególnie jego zachodnie nurty, najbardziej antropocentryczną religią świata, światopogląd wyrastający z nich okazał się zaś biegunowo przeciwstawny światopoglądowi ekologicznemu. Najtrafniej charakteryzuje to stanowisko przyjęte w katolicyzmie od czasów Jana Pawła II, mówiące że „człowiek jest drogą Kościoła”, którego to hasła rewersem jest zupełny brak zainteresowania całą przyrodą pozaludzką.
Tak zbudowane chrześcijaństwo dało początek historycznemu potworkowi jakim okazała się cywilizacja zachodnia, wraz z będącym jej aspektem kapitalizmem. Utylitarny stosunek liberałów do Natury jest zatem jedynie zeświecczonym utylitaryzmem chrześcijańskim. Wyjaśnia to, dlaczego katolicka prawica w Polsce jest liberalna ekonomicznie, a ekonomiczni liberałowie odnajdują się z reguły świetnie w formacjach katolicko-konserwatywnych1. Progresywizm liberałów jest zeświecczoną wersją chrześcijańskiej idei czasu liniowego, a ich ekonomizm wyrasta z chrześcijańskiego antropocentryzmu, za posłannictwo człowieka uznającego nieustanny wzrost liczebny i podbój oraz eksploatację Natury (biblijne „rozmnażajcie się i czyńcie sobie ziemię poddaną”)2.
Osoby ze środowiska nacjonalistycznego zwalczające ekologię są więc w istocie prawicowcami, konserwatystami i liberałami, a nie narodowymi rewolucjonistami. Dokładnie rzecz biorąc, prawica (konserwatyści, liberałowie, „solidarnościowy”styropian i jego młodsze pokoleniowo odpryski których matecznikiem stał się IPN) skutecznie wtłoczyła nacjonalistom swój antropocentryczny i ekonomistyczny światopogląd. Wielu skądinąd poczciwych młodych ludzi myśli, że jeśli nie lubi „czerwonych”, „ekologistów”, „ruskich”, „Gazety Wyborczej” i „arabusów”, to staje się przez to narodowymi radykałami.
Mamy tu tymczasem do czynienia z zupełnym pomieszaniem pojęć i kategorii, celowo zaprowadzanym w umysłach młodych ludzi przez pachołków reżymu pokroju Jana Żaryna czy funkcjonariuszy historycznych z IPN. Narodowy radykalizm nie jest bowiem prawicowym ekstremizmem. „Radykalizm” w jego nazwie nie oznacza narodowego szowinizmu ani bycia ulicznym pałkarzem reżymowej prawicy - czyli w naszym przypadku neopiłsudczykowsko-neokonserwatywnego PiS. W narodowym radykalizmie nie chodzi o zachwyty nad Pinochetem, Trumpem, Ziobrą, ani o głosowanie na Dudę.
„Radykalizm” w określeniu tego nurtu odnosi się do tradycji francuskiej Partii Radykalnej popularnej w ostatniej ćwierci wieku XIX i pierwszej ćwierci wieku XX. Społecznie reprezentowała ona warstwy drobnomieszczańskie i ten właśnie element tożsamości tego zasadniczo liberalno-antykatolickiego ugrupowania zainspirował część międzywojennych środowisk nacjonalistycznych, które zajęły stanowisko „społecznie radykalne”, tak więc próbowały odwoływać się do warstw marginalizowanych na ówczesnym etapie ewolucji kapitalizmu – w Polsce szczególnie w następstwie wojny celnej z Niemcami zaraz po odzyskaniu niepodległości, oraz załamania gospodarczego 1929 r.
Narodowy radykalizm społecznie odwołuje się więc do drobnej i średniej własności; we Francji okresu III i IV Republiki byli to sklepikarze, rolnicy, rzemieślnicy, kupcy, właściciele drobnych zakładów usługowych etc. Do analogicznych grup zawodowych odwoływali się nacjonaliści różnych odcieni w Niemczech. Taka była też baza wyborcza polskiej endecji, z różnym powodzeniem aż do dziś zabiegającej też o środowiska chłopskie.
Taki profil społeczny ruchu narodowo-radykalnego implikuje też preferowany przez niego model cywilizacyjny, którego sednem jest formowanie i prowadzenie życia zbiorowego przez samo społeczeństwo, nie zaś przez zewnętrzną wobec niego, bezosobową państwową biurokrację, lub także zewnętrzny wobec niego i równie bezosobowy wielki kapitał i podlegające mu biurokracje prywatne. Narodowy radykalizm chce odzyskać dla społeczeństwa gospodarkę i dla osoby ludzkiej życie społeczne.
Sięga przy tym do inspiracji francuskiego katolicyzmu społecznego, również katolickiego dystrybucjonizmu angielskiego, do rozważań dysydenckich ekonomistów pokroju Ernsta Friedricha Schumachera i do innych źródeł. Tego rodzaju poglądy znaleźć możemy na przykład w doktrynie społecznej przedwojennego ONR-ABC, czy u Adama Doboszyńskiego. Do takiego w istocie, organicznego modelu gospodarowania, prowadziła polska tradycja ruchu pracy organicznej (pozytywiści, endecja) i samopomocy społecznej (socjaliści, ludowcy).
Mamy tu zatem ideę upowszechnienia własności, samoorganizacji społecznej, zaradności, oszczędności, pracowitości, rodziny jako podmiotu prawnego, spółdzielczości, bankowości bezlichwowej, alternatywnych obiegów gospodarczych etc. Taka wizja cywilizacyjna mieści w sobie zarówno elementy „libertariańskie” (np. istnienie lokalnych walut), „etatystyczne” (np. zakaz pracy w niedziele i święta), jak i „socjalistyczne” (np. płaca rodzinna). Implikuje też wnioski sięgające daleko poza gospodarkę, jak choćby w zakresie rewaloryzacji rozległego samorządu, elementów demokracji bezpośredniej, powszechnej militaryzacji narodu, edukacji domowej – w naszym kraju mającej długą i świetną tradycję sięgającą czasu zaborów – i innych jeszcze elementów.
Zastrzeżenie poczynić tu musimy celem odróżnienia narodowego radykalizmu od narodowego bolszewizmu. Ten ostatni, sięgając tradycji jakobińskich, preferuje model cywilizacji charakteryzowany przez centralizm, etatyzm i ekonomizm – tyle że, odmiennie niż w liberalizmie, napędzany nie przez rynek, lecz przez państwo. Rzecznikami tego rodzaju modelu byli przed wojną choćby Ernst Jünger i Ernst Niekisch w Niemczech, zaś Jan Stachniuk i RNR-”Falanga” w Polsce. Po wojnie wśród jego zwolenników znajdziemy m.in. Jeana Thiriarta, Francisa Parkera Yockey'a, Oswalda Mosley'a, a dziś choćby Luca Michela. Często pojawiają się tu też elementy takie jak eugenika, transhumanizm, flirt z futuryzmem i narodowym komunizmem, współcześnie też otwartość na feminizm i liberalizm obyczajowy.
Zastrzeżenie to poczyniliśmy, ponieważ w historycznych ruchach faszystowskich i nacjonalistycznych które uznajemy za swoją inspirację, nurty te często współwystępowały i się nawzajem przenikały. Wśród włoskich faszystów żywy był wpływ Filippo Tommaso Marinettiego, eurazjaniści z zainteresowaniem spoglądali na Mykołę Chwylowego i Włodzimierza Majakowskiego, bardziej konserwatywny Bolesław Piasecki łączył po wojnie nadzieje z Gomułką etc. Pomimo tych punktów stycznych, w przypadku narodowego radykalizmu sensu stricto i narodowego bolszewizmu mamy do czynienia odpowiednio z „prawicą” i „lewicą” nurtu narodowo-rewolucyjnego sensu largo: narodowy rewolucjonizm w sensie zasadniczym należałoby uznać za bliższy społecznemu organicyzmowi, natomiast narodowy bolszewizm za bliższy społecznemu mechanicyzmowi.
Dla skompletowania dojrzałej doktryny narodowo-rewolucyjnej uwzględnić musimy jeszcze jedno doświadczenie historyczne: niemiecki volkizm. Jego dorobek pomijany był zarówno w Polsce, jak i w krajach romańskich - ze względu na antyniemiecki wektor nacjonalizmu wszystkich tych krajów oraz neopogański charakter samego volkizmu. Sytuacja zmieniła się we Francji, wraz z recepcją tam w latach 1980. idei niemieckiej Rewolucji Konserwatywnej, których popularyzatorem było środowisko Nouvelle Droite. Polski nacjonalizm pozostaje tu wyraźnie w tyle: próbą przebicia muru ignorancji było swego czasu w naszym kraju jedynie pismo „Stańczyk”, od dawna jednak już się nie ukazujące.
Powszechna dziś znajomość języka angielskiego, w połączeniu z działalnością szwedzkiego wydawnictwa Arktos wydającego w tym języku prace m.in. Ernsta von Salomona, dają pewną szansę na nadrobienie przez polskie środowisko narodowe ideowego zapóźnienia. Nie jest ona jednak duża, młodzi nacjonaliści faszerowani są bowiem przez IPN i środowisko skupione wokół Jana Żaryna, a także przez rozmaitych brukowych autorów w rodzaju Rafała Ziemkiewicza, pseudohistoryczną cepeliową propagandą budowaną wokół powojennego zbrojnego podziemia antykomunistycznego. Przy czym, wymienieni i podobni im funkcjonariusze PiS-owskiego reżymu wmawiają owym młodym ludziom, że, by być nacjonalistą, należy co najwyżej na 11-ego listopada pomachać flagą i krzyknąć parę razy „Śmierć wrogom Ojczyzny!”. Zapoznawać się z ideowym dorobkiem nacjonalizmu – zwłaszcza zagranicznego – zaś nie warto, wystarczy bowiem znać nazwiska (by móc je skandować na marszach) Pinocheta, Janusza Walusia i Dmowskiego (acz tego ostatniego czytać bynajmniej nie trzeba – jego poglądy są wszak „przebrzmiałe”, bo „za dużo tam antysemityzmu” ani nie ma nic o członkostwie Polski w NATO i rozmieszczeniu w naszym kraju baz USA).
Volkizm ważny jest tymczasem, ponieważ pozwala dokonać rewaloryzacji wspólnoty etnicznej. W przypadku Polski, której – na nasze nieszczęście – ideą narodową jest republikanizm, ma to szczególne znaczenie. Polska idea narodowa, zrodzona na szlacheckim gruncie społecznym, jest bowiem ideą narodu rozumianego jako wspólnota kultury i ma charakter inkluzywny – u jej początków leży wszak dopuszczenie do wspólnoty herbowej polskiej szlachty bojarów litewskich po unii w Krewie w 1385 r. Idea ta uzyskuje metafizyczne umocowanie w katolicyzmie, rozróżniającym ludzi jedynie na gruncie konfesji religijnej do jakiej się afiliują, wykształcając specyficznie polską „teologię narodu” (ks. Cz. Bartnik), w wersjach bardziej zaś zdeformowanych – swego rodzaju „soteriologię narodu” (A. Mickiewicz, A. Chołoniewski).
Tak uformowana idea narodowa nie rozpoznaje zupełnie problemu imigracji i mieszania się etnosów, oraz relatywizuje kwestię zakorzenienia. Przede wszystkim jednak, nie jest w niej obecny motyw prężności i żywotności własnego etnosu. Widać to najwyraźniej dziś, gdy receptą PiS na starzenie się i wymieranie etnosu polskiego, jest łatanie powstających przez to dziur demograficznych przez sprowadzanie imigrantów z Ukrainy i Białorusi, a także z półwyspu indyjskiego. Nie jest to oczywiście żadne rozwiązanie trapiącego nasz kraj problemu demograficznego, a jedynie sztukowanie prującego się sukna - na dodatek w dłuższej perspektywie muszące skutkować „wielką podmianą” populacji, która jeśli nawet będzie polskojęzyczna i religijnie katolicka (choć szczególnie to ostatnie wcale nie jest pewne), to nie będzie jednak kolejnym ogniwem sztafety pokoleń ludzi od wieków żyjących na naszych ziemiach, tak więc będzie czymś zewnętrznym wobec dotychczasowej polskiej wspólnoty narodowej.
Jak wspominaliśmy już gdzie indziej, nawet jeśli czystość etniczna nie determinuje zdrowia duchowego rasy, to zdrowie i integralność duchowa manifestują się w zdrowiu i integralności fizycznej – między innymi etnicznej. Fizyczna degeneracja, rasowa dezintegracja i wreszcie także obumieranie etnosu, są następstwem obumarcia jego ducha. Etnos obumierający lub choćby osłabiony duchowo i moralnie, staje się bezbronny wobec innych i ulega swemu otoczeniu. W polskim nacjonalizmie, którego główny nurt ma charakter narodowo-katolicki, problem duchowej integralności narodu rozpatruje się jedynie przez pryzmat jego przylgnięcia do ortodoksji rzymskokatolickiej. Kategoria etnosu jest zupełnie nieobecna, kwestie jego integralności biologicznej, jego żywotności, zdrowia, czystości jego środowiska, demograficznej homeostazy kraju, nie są w ogóle w polskim nacjonalizmie rozpoznawane, gdyż nie mieszczą się z zakresie zainteresowań nauczania społecznego Kościoła rzymskokatolickiego.
O te wszystkie treści bardziej dojrzałe niż polska postaci dzisiejszego narodowego rewolucjonizmu bogatsze są, dzięki przyswojeniu sobie dziedzictwa volkizmu. Był to nurt naturalistyczny i mistyczny zarazem, budujący światopogląd kosmocentryczny i ekologiczny. Akcentuje się w nim znaczenie zakorzenienia, spojonej naturalnymi więziami wspólnoty, solidarności i altruizmu krewniaczego, funkcjonalności struktur i instytucji społecznych i politycznych, zdrowia płynącego z życia w zgodzie z prawami Natury. Ideą niemieckich volkistów była palingeneza etnosu, jego odmłodzenie i rewitalizacja przez powrót do Natury, co korzeniami sięgało jeszcze koncepcji „lebensreform” doby Romantyzmu u progu XIX w. Te idee są dziś przedmiotem powszechnego konsensu wśród narodowych rewolucjonistów Francji i Niemiec, wśród Nowej Prawicy belgijskiej i szwedzkiej, recypowane są też intensywnie w nacjonalistycznym środowisku ukraińskim. Jest tak, ponieważ stanowią one odpowiedź na problemy dotykające wszystkich ludów Europy i z tego właśnie powodu warto by idee te przyswoiło także polskie środowisko nacjonalistyczne.
Wróćmy w tym miejscu do proponowanej przez J. Kaczyńskiego noweli ustawy o ochronie zwierząt. Jej prawicowi przeciwnicy posługują się demagogią, jakoby „uderzała ona w polskie rolnictwo” i przedstawiają się jako jego „obrońcy”. Zadaniem rolnictwa jest jednak zaopatrzenie w żywność kraju, nie zaś przynoszenie zysku kilku kapitalistycznym potentatom. Andrzej Goździkowski czy Stefan Wójcik z rolnictwem mają tymczasem tyle wspólnego, że nie potrafiliby zapewne odróżnić owcy od owczarka, a dojenie krowy widzieli jedynie na filmach przyrodniczych. Analogicznie, nie ma nic wspólnego z bronionym na gruncie narodowego radykalizmu tradycyjnym rolnictwem eksport wołowiny czy drobiu do Indonezji, Malezji, Bangladeszu itp. Nie mają z nim też nic wspólnego finansowane z brukselskich dotacji monokultury soi i rzepaku, eksportowanych potem na rynki UE, podczas gdy Polska, mając jeden z większych w Europie potencjałów rolnych, jest importerem żywności – na dodatek syntetycznej, niezdrowej i sprzedawanej po nieproporcjonalnie wysokich cenach.
Domorośli „obrońcy polskiego rolnictwa” bronią więc tak naprawdę nie prawdziwego rolnictwa, tylko kapitalizmu i globalizacji, bo trzydzieści lat ustroju liberalnego i szesnaście lat członkostwa w UE zdegradowały uprawę ziemi w Polsce do takiego właśnie, patologicznego stanu. Powtórzmy: nie ma coś takiego nic wspólnego z narodowo-radykalnymi ideałami gospodarstw rodzinnych, rynków lokalnych, skrócenia łańcucha dostaw, rolnictwa ekologicznego, pielęgnowania lokalnych tradycji oraz lokalnych odmian roślin i zwierząt, lokalnego zaopatrzenia u znanego osobiście wytwórcy i kupca, z ideałem rolnictwa jako pracy spersonalizowanej, na której wytworach odbijałoby się osobiste piętno twórcy. Nie ma ten kapitalistyczno-globalistyczny model nic wspólnego z ideałami upowszechnienia własności, pracy na swoim, autarkii i samowystarczalności, ekologicznej homeostazy i zrównoważonego rozwoju. Nie ma nic wspólnego z ideałem wytwarzania u siebie, w oparciu o swoje i dla swoich. Nie ma nic wspólnego z ideałami Adama Doboszyńskiego, Jana Gwalberta Pawlikowskiego, Gilberta Keitha Chestertona, Hillaire'a Belloca. Ernsta von Salomona, Knuta Hamsuna, Ernsta Friedricha Schumachera, Herberta Gruhla. Nie ma nic wspólnego z narodowo-radykalnym ideałem „narodowego państwa pracy”.
Rolnictwo powstało dla zaopatrzenia ludności w żywność i inne potrzebne produkty. Udomowiliśmy zwierzęta, nie po to by więzić je i dręczyć dla przyjemności, lecz by pozyskiwać ich mięso, skóry, jajka, niekiedy też wnętrzności i kości, korzystać wreszcie z ich pracy dla spełnienia rozmaitych funkcji i zadań, których spełnienie bez nich nie byłoby możliwe w takim zakresie, lub byłoby bardziej kosztowne. Gdy więc rolnictwo w naszym kraju objęła powszechna mechanizacja i zwiększyła się dostępność maszyn rolniczych, zmniejszyło się też gwałtownie pogłowie koni i analogicznych zwierząt zaprzęgowych i pociągowych. Na tej samej zasadzie, zmiana trybu życia i ocieplenie klimatu zlikwidowało w gruncie rzeczy w Polsce zapotrzebowanie na futra. Sens hodowli zwierząt futerkowych zatem zniknął – skóry norek z Polski importują głównie Chiny i Rosja. Zapotrzebowania na mięso „halal”w ogóle w naszym kraju nie występuje, a dla potrzeb promilowych u nas społeczności muzułmańskiej i żydowskiej projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt przewidywał stosowne wyjątki.
Argumentacja z „zysku z eksportu” z tytułu podtrzymywania tych branż jest zaś fundamentalnie sprzeczna z ideą narodowo-radykalną i odwoływanie się do niej przez osoby uważające się za narodowych radykałów świadczy jedynie jak płytkie jest rozumienie tego kierunku w Polsce i – przykro to mówić - jak płytkie jest też rozumowanie polskich nacjonalistów. Przemysłowa i zmechanizowana produkcja żywności w fabrykach-rzeźniach to jaskrawe zaprzeczenie zarówno społeczno-gospodarczego jak i etniczno-ekologicznego ideału narodowego radykalizmu, jakim jest „zdrowy lud, pracujący własnymi rękami na swoim”. Ideałem dojrzałego narodowego rewolucjonizmu jest odrodzenie ludu poprzez rekonstytuowanie go jako organizmu zakorzenionego w Naturze i zajmującego właściwą sobie przestrzeń życiową. Polskiemu środowisku narodowemu wpojono tymczasem ideały prawicowe: instrumentalnej eksploatacji Natury dla kontynuowania nie „postępu” bez końca, podpartego samouwielbieniem człowieka wynoszącego się ponad Naturę i jej prawa.
Gdyby iść konsekwentnie śladem tej prawicowo-konserwatywnej narracji, Polska powinna też uruchomić ubojnie psów i kotów oraz mięsny ubój koni na eksport. Wspomniane wyżej Chiny są bowiem nie tylko największym importerem skór norek z Polski, ale też największym na świecie spożywcą mięsa psiego i kociego. Istnieją też kraje, gdzie spożywa się powszechnie mięso końskie. Pomyślmy, ilu kolejnych „Wójcików” mogłoby się dorobić na przekształceniu naszego kraju w największego eksportera psiego mięsa! Jak wielkie zyski z potencjalnego uboju psów, kotów i koni na mięso przechodzą nam koło nosa! W optyce demoliberalnych narodowców takich jak Krzysztof Bosak, rozmaitych jego intelektualnych mentorów pokroju Przemysława Wiplera lub Rafała Ziemkiewicza, czy wreszcie różnych – w innych dziedzinach niekiedy skądinąd sympatycznych - postkomunistycznych złogów tęskniących za planami pięcioletnimi i mierzących dobro narodu wielkością wytopionej surówki i spalonego węgla, dotychczasowy brak inwestycji w ubojnie psów w Polsce powinien być postrzegany jako karygodne zaniechanie na polu interesu narodowego!
Tu jednak wracamy do owej – tak silnej przecież w Polsce! - koncepcji narodu jako wspólnoty kulturowej; w naszej kulturze bowiem nie mieści się po prostu traktowanie koni, psów i kotów jako zwierząt mięsnych i spożywczych – sięgnijmy choćby pamięcią do obrazów Chełmońskiego, Kossaków, Wierusza-Kowalskiego, by uzmysłowić sobie jakie jest nasze postrzeganie samego tylko konia. W naszej cywilizacji zaś, co może dla ofiar IPN-owskiego prania mózgów, wychowanych na Reaganie, Thatcher, George'u Weiglu i Trumpie będzie nieoczywiste, idea i kultura, oraz wypływające z nich moralność i dobre obyczaje, stoją wyżej niż imperatyw zysku i korzyści materialnej. Skoro zatem dla zysku (czy nawet dla „zwiększenia potęgi Polski”) nie dręczymy psów ani koni, to dlaczego z tych samych powodów mielibyśmy nadal dręczyć krowy, drób czy norki? Żeby hodowcy bydła, zamiast zaopatrywać własny naród w zdrową żywność, dorabiali się na eksporcie do Malezji? Żeby zarabiać na cierpieniu zwierząt mogła nadal garstka zatrudniających na czarno Ukraińców oligarchów, którzy finansują partyjne imprezy PiS i reżymową szczekaczkę ojca Rydzyka?
Przyzwolenie na sadystyczne obchodzenie się z bydłem, drobiem, czy norkami ubijanymi na potrzeby eksportu do barbarzyńskich krajów jest haniebnym sprzeniewierzeniem się standardom naszej kultury i narodowo-rewolucyjnym ideałom odrodzenia w niej naszego ludu. Bronienie interesów kapitalistycznych oligarchów i lobbystów finansujących reżymową prawicę nie jest elementem narodowego radykalizmu. Broniony przez konserwatystów i prawicę kapitalistyczno-globalistyczny model cywilizacji, w którym stosunek do przyrody ma charakter utylitarny i eksploatatorski, stanowi zaprzeczenie ideałów narodowo-rewolucyjnych i powinien być ze stanowiska narodowo-radykalnego zwalczany. Błazenada „Ruchu Narodowego” występującego jako rzecznik neoliberalizmu i w każdej praktycznie sprawie prezentującego stanowisko konfrontacyjnie antyekologiczne, każdego narodowego radykała przekonać powinna, że dopóki ugrupowaniem tym kieruje atlantysta i demoliberał Krzysztof Bosak, dopóty jakiekolwiek poparcie dla tej partii jest nieporozumieniem.
Ideałem solidaryzmu narodowego i narodowego rewolucjonizmu powinna być obrona Natury i tego, co naturalne; życia (w tym również życia ludzkiego na jego prenatalnym etapie), równowagi ekologicznej, ale też promocja zdrowego stylu życia, zdrowej żywności, sportu, właściwego ludom aryjskim społecznego postrzegania męskości i kobiecości, ponownego harmonijnego wrośnięcia osoby ludzkiej w etnos i społeczeństwo, wspólnoty ludzkiej zaś – w naturalne środowisko jej życia. Prawica i konserwatyści próbują zmanipulować Antysystem posługując się niekiedy pseudoekologiczną i pseudotożsamościową demagogią i przedstawiając siebie jako niby to „zielonych”, nic to jednak nie znaczy, gdyż ideały tych systemowych klik nie są naszymi ideałami, a w każdej konkretnej sprawie z zakresu urządzenia cywilizacji i umiejscowienia człowieka w świecie, prawica i konserwatyści zajmują stanowisko wrogie Naturze – gdy nagromadzenie faktów i poszerzająca się świadomość społeczna uniemożliwiły dalsze odrzucanie ekologii jako takiej, w środowiskach katolicko-prawicowych wszystkie działania ekologiczne zaczęto nazywać „ekologizmem” i kompromitować jako „lewactwo”, wmawiając że nie jest to jakoby „prawdziwa ekologia” (tą jest w pojęciu katolików i konserwatystów na przykład wyrąb Puszczy Białowieskiej dla celów komercyjnych oraz znoszenie obszarów Natura 2000 - wdrażający takie działania PiS-owski minister Jan Szyszko stał się bowiem ikoną prawicowo-katolickiej „ekologii”).
Pamiętajmy w tym kontekście, że Michał Kołodziejczak i jego współpracownicy z AgroUnii, którzy ponoszą główną odpowiedzialność za upadek projektu wprowadzenia ochrony zwierząt rzeźnych przed barbarzyńskim ubojem „halal” i zakończenia równie barbarzyńskiej hodowli norek na futra, przyłożyli się też wydatnie do zamrożenia projektu ochrony życia ludzi nienarodzonych, występując u boku feministyczno-proaborcyjnej hołoty na wspólnej demonstracji przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego znoszącego aborcję eugeniczną. Podejrzewać należy, że działacze AgroUnii przed następnymi wyborami wciągani będą pomimo tego na listy wyborcze „Konfederacji”. Przeciwko wspomnianemu orzeczeniu wypowiedział się zresztą również Krzysztof Bosak, stwierdzając że powzięto je „w złym czasie”. Jego koledzy z partii KORWIN równocześnie przedstawili własny projekt przywracający de facto „kompromis aborcyjny”, co później podjęli i zobowiązali się wprowadzić konserwatyści Jarosław Gowin i Andrzej Duda (ten ostatni zapowiedział też zablokowanie ustawy chroniącej zwierzęta). Ot, gdy ktoś w imię arytmetycznie zliczanych zysków gotów jest poświęcić jeden element Natury, to łatwo mu też przyjdzie wykonać kolejny krok i dla słupków poparcia szafować także życiem ludzkim.
Odpowiedzmy wreszcie na koniec tym wszystkim cynicznym lobbystom „rolniczym”, sofistom nazywającym wszelkie obiektywne normy moralne i idee „bzdurkami”, demagogom lubującym się w „łapaniu za słówka” i żonglowaniu ideami dla zaprzężenia ich na służbę „interesów”, innymi słowy adeptom „realizmu wulgarnego”, którzy czynią niekiedy zarzuty, jakoby podejście tu przez nas zaprezentowane było „bujaniem w obłokach”, podczas gdy oni sami rzekomo mają „reprezentować interesy realnie żyjących ludzi”.
Otóż, dotykamy tu problemu dwóch znaczeń populizmu. Populizm w rozumieniu dobrym to postrzeganie się przez polityka jako część organicznej ludowej całości i występowanie przez niego jako jej patron i przewodnik. Populizm w rozumieniu złym, to z kolei postrzeganie się przez polityka jako reprezentant albo arytmetycznej większości, albo grup najgłośniej gardłujących na ulicy, albo też grup najbardziej wpływowych – ten ostatni wariant zaprezentowało w konflikcie wokół ustawy o ochronie zwierząt wielu parlamentarzystów PiS z Janem Krzysztofem Ardanowskim i Lechem Kołakowskim na czele. Temu złemu rozumieniu populizmu przeciwstawić należy myśl samego Romana Dmowskiego, który słusznie twierdził, że interes narodowy nie musi się wcale odzwierciedlać w nastrojach i opiniach społecznych i że niekiedy należy go realizować również wbrew stanowisku większości.
Przyglądając się działalności posłów „Ruchu Narodowego” pamiętajmy więc, że polityk narodowy to bynajmniej nie polityk nie potrafiący w żadnej sprawie zająć wyrazistego stanowiska zanim nie zapozna się ze stosownymi sondażami popularności, ani też nie polityk podlizujący się na każdym kroku wpływowym prawicowym i liberalnym dziennikarzom. Polityk narodowy powinien rozumieć czym jest dobro narodu oraz, że zabieganie o nie dziś, wymaga stanięcia na pozycjach antysystemowych. Radykalna ekologia jest zaś składową Antysystemu i składową intelektualnie dojrzałej i koncepcyjnie pełnej doktryny narodowo-rewolucyjnej.
Ronald Lasecki
1Przykładem jest Jacek Władysław Bartyzel, który z Ruchu Palikota, poprzez Nowoczesną, trafił wreszcie do Konfederacji, zachowując przy tym niezmieniony korpus swoich libertariańskich poglądów.
2Widoczna jest tu skądinąd wyraźna różnica pomiędzy chrześcijaństwem na Zachodzie a chrześcijaństwem w Rosji; prawosławni traktują Naturę jako znak, symbol, szyfr który należy odczytać; nieprzypadkowo przewodnim nurtem artystycznym w Rosji jest symbolizm. Na Zachodzie Natura jest wrogiem, którego trzeba pokonać, podbić, ujarzmić, spętać i wyeksploatować; emblematyczne dla zachodniego stosunku do Natury są poglądy Francisa Bacona. Mentalność ta znalazła z czasem odzwierciedlenie w zachodnim kapitalizmie, kolonializmie i imperializmie oraz zachodnim kulcie technologii i zachodniej ideologii postępu. Odmienność światopoglądu rosyjskiego wynika przy tym bardziej ze słowiańskiej mentalności etnosu wielkoruskiego, niż z dogmatyki prawosławnego chrześcijaństwa, w swym zrębie niemal nieróżniącej się od dogmatyki chrześcijaństwa rzymskokatolickiego.
Komentarze
Prześlij komentarz