Polska polityka wschodnia w zmienionym porządku europejskim

 



Niemal natychmiast po rozpoczęciu 24. lutego rosyjskiej inwazji na Ukrainę wśród rosyjskich komentatorów pojawiły się utrzymane w uszczypliwym tonie głosy, czy Polska ma plan ułożenia sobie stosunków z buforowym państwem zachodnioukraińskim, jakie miało by się w następstwie wojny rosyjsko-ukraińskiej wyłonić na naszych dawnych Kresach południowo-wschodnich.


Nie wiem czy w kręgach rządowych i stanowiących ich zaplecze kręgach eksperckich plan taki istnieje, nawet jednak jeśli tak, to nie jest on publicznie dyskutowany. Wojna na Ukrainie, jak wskazałem to w swoich poprzednich komentarzach, jest jednak momentem zwrotnym w historii przynajmniej naszej części Europy, różnorodne scenariusze rozwoju wydarzeń i adekwatnego reagowania na nie dyskutowane więc być powinny, bo odpowiedzialność za los własnej wspólnoty politycznej każe przygotować się mentalnie i koncepcyjnie na każdy możliwy rozwój wypadków.


Nie wiadomo kto wygra


Zaznaczę w tym miejscu, że wypowiedź niniejsza nie jest prognozą zakończenia wojny na Ukrainie zwycięstwem jednej bądź drugiej strony. Gdyby ktoś zapytał mnie, „kto tę wojnę wygra?”, odpowiedziałbym że „(jeszcze) nie wiem”. Nie dysponuję fachową wiedzą z dziedziny wojskowości ani dostateczną ilością danych określających pozostałe zmienne tej wojny, by pokusić się o prognozowanie jej wyniku. Na niewiele też zda się tu poleganie na opiniach ludzi, których głos teoretycznie powinien być w tej kwestii miarodajny.


Gdy czyta się polskich ekspertów i komentatorów, można by domniemywać że Rosja właśnie przegrywa wojnę. Gospodarka rosyjska ma być o krok od zapaści, rosyjska armia zaś jakoby osiągnęła niemal maksimum swoich możliwości i goni w zasadzie resztkami sił, sama inwazja zaś załamać ma się najdalej za dwa miesiące. Rosja ponosić ma duże straty materiałowe i ludzkie, opór Ukraińców i Zachodu stawać się zaś dla niej niemożliwy do zneutralizowania.


Gdy z kolei czyta się ekspertów i komentatorów zachodnich, wyłania się z ich wypowiedzi obraz Rosjan wymanewrowujących, pozbawiających mocy operacyjnej i unieszkodliwiających armię ukraińską, oskrzydlających główne ukraińskie zgrupowania wojskowe i miasta, oraz zajmujących najważniejsze ośrodki przemysłowe i węzły komunikacyjne Ukrainy. Gospodarka ukraińska ma przy tym doświadczać coraz poważniejszych trudności w zaopatrzeniu a siły zbrojne przechodzić stopniowo do działań partyzanckich.


Nie przesądzam z góry, które z tych ocen są prawdziwe. W odróżnieniu od niektórych, nie wykluczam wcale, że bliższe prawdy mogą być te kreślące wariant pesymistyczny dla Rosji. Pamiętajmy, że gdy ZSRR dokonywał w 1979 r. inwazji Afganistanu, konserwatywni eksperci zachodni jako maksymalne osiągalne cele wskazywali przedłużenie oporu Afgańczyków i podniesienie dla Rosjan kosztów zwycięstwa. Jak się to wszystko w rzeczywistości skończyło, wszyscy wiemy z lekcji historii.


Nie przesądzając jednak o ewentualnym zwycięstwie Rosji, rozważyć możemy jakie powinny być nasze realne cele, na wypadek gdyby ono rzeczywiście nastąpiło. Jak wspominałem we wcześniejszych wypowiedziach, w dyskursie rosyjskim z dużym natężeniem powraca wątek fragmentacji Ukrainy, której zachodnia część miałaby pozostać poza odnowionym imperium rosyjskim.


Wołyń i Polesie


Prognozować można, że w przypadku realizacji takiego scenariusza „gorącym kartoflem” którymi przerzucałyby się strony mogłyby się stać obwody wołyński i równieński, a być może też chmielnicki i żytomierski, gdzie pozostała dostrzegalna społeczność polska (odpowiednio 49 tys. zadeklarowanych Polaków w obwodzie żytomierskim i 23 tys. w obwodzie chmielnickim, wobec dalszych 18 tys. w obwodzie lwowskim). Wołyń i ukraińskie Polesie to dawne części imperium carskiego, gdzie do dziś przeważa wyznanie prawosławne (97% w obwodzie wołyńskim i 91% w obwodzie równieńskim wobec ok. 30% w obwodach Hałyczyny ale też np. jedynie 69% w obwodzie donieckim). Z drugiej strony, między innymi za prawą polityki narodowościowej wywodzącego się z opcji piłsudczykowskiej wojewody Henryka Józewskiego, regiony te znalazły się pod silnym wpływem ukraińskiego nacjonalizmu, czego dowodem było choćby ludobójstwo dokonane przez Ukraińców na wołyńskich Polakach w czasie ostatniej wojny.


Jeśli regiony te weszłyby w skład państwa zachodnioukraińskiego, Moskwa używałaby ich zapewne do wywołania w nim wewnętrznych napięć wyznaniowych. Już w 2014 r. ukraińscy nacjonaliści atakowali bowiem cerkwie prawosławne a nawet oblegali jeden z najważniejszych ośrodków ukraińskiego prawosławia w Ławrze Poczajowskiej w obwodzie tarnopolskim. Destabilizacja państwa zachodnioukraińskiego byłaby korzystna dla Rosji, utrudniałaby bowiem wywieranie z jego terytorium presji na tereny ukrainne włączone w orbitę wpływów Moskwy (odnowione imperium rosyjskie).


Z kolei włączenie wymienionych obwodów w przestrzeń imperium rosyjskiego, destabilizowałaby je wewnętrznie i utrudniało jego wewnętrzną konsolidację. Warto pamiętać, że o ile w obwodzie żytomierskim odsetek ludności rosyjskojęzycznej utrzymuje się na poziomie właściwym pozostałym obwodom centralnej Ukrainy sięgając 6,6% (46% posługuje się językiem rosyjskim w relacjach domowych), to już w obwodzie chmielnickim sięga ledwie 4,1% (10% posługuje się rosyjskim w domu), zaś w równieńskim i wołyńskim odpowiednio 2,7% (8% w relacjach domowych) oraz 2,5%. (10% w relacjach domowych) Oznacza to, że ukraińskie poczucie narodowe ma tych obwodach dość solidne podstawy. Ich integracja w imperium rosyjskim mogłaby teoretycznie oprzeć się o prawosławie, wymagałoby to jednak wcześniejszej likwidacji Prawosławnej Cerkwi Ukrainy do której należy obecnie 306 parafii na 352 w obwodzie wołyńskim i 355 na 378 w obwodzie równieńskim.


Wydaje się, że z punktu widzenia interesów Warszawy, korzystniejsze byłoby, by w przypadku rozpadu Ukrainy, geopolityczne granice imperium rosyjskiego wróciły do stanu z 1795 r. Po pierwsze, dlatego że napięcia na Wołyniu i ukraińskim Polesiu destabilizowałyby wówczas imperium rosyjskie, opóźniając i podnosząc koszty jego wewnętrznej integracji, co dałoby nam więcej czasu na konsolidację własnej przestrzeni. Po drugie, dlatego że gdy się mniej „ugryzie”, łatwiej później „połknąć”. O ile zaś państwo zachodnioukraińskie obejmujące Hałyczynę oraz obwody wołyński, równieński, być może również żytomierski i chmielnicki, do tego zaś zakarpacki i czerniowiecki, miałoby niejakie podstawy pod samodzielne funkcjonowanie (ok. 140 tys. km², niemal 12 mln. mieszkańców), to sama Hałyczyna z nieco ponad 50 tys. km² i 5 mln. ludności, wpaść musiałby w orbitę polskiej gospodarki i wpływu cywilizacyjnego.


Stabilizacja pogranicza


Państwo zachodnioukraińskie w takim czy innym kształcie należałoby oczywiście oddzielić jakoś od imperium rosyjskiego. Jego bezpieczeństwa nie należałoby bynajmniej powierzać samym Ukraińcom ani Polakom, oznaczałoby to bowiem kontynuowanie wojny z Rosją lub przynajmniej podtrzymywanie konfliktu granicznego, co stwarzałoby zagrożenie dla całego naszego regionu. Wydaje się, że odpowiednia dla takiego rozgraniczenia byłaby stacjonująca na rzeczywistym pograniczu imperium rosyjskiego i Zachodniej Ukrainy misja wojskowa OBWE. Należałoby jedynie dopilnować, by uczestniczyli w niej żołnierze z Francji i Niemiec którym to państwom zależy na pacyfikacji konfliktu, nie zaś z USA i UK którym to państwom z kolei zależy na jego eskalacji. Dobrym rozwiązaniem mogłoby okazać się ożywienie „formatu normandzkiego” (Niemcy+Francja, do tego zaś strony konfliktu czyli Rosja+Zachodnia Ukraina), rozszerzonego być może o jakieś państwa pozaeuropejskie (Turcja+Chiny?).


Zachód wróci do Rosji


Powstaje też pytanie o stosunek Polski do ewentualnie wyłonionego imperium rosyjskiego. Ośrodki (republiki ludowe? kadłubowe państwo dnieprowsko-kijowskie?)wyłonione na terenach opanowanej przez Rosję części Ukrainy de iure nie zostałyby zapewne uznane przez Zachód. Z historii wiemy jednak, że współpraca de facto między Rosją a mocarstwami Zachodu zawsze jest odnawiana. Jak wiemy m.in. dzięki publikacjom Antony'ego C. Suttona, kapitał Wall Street od najwcześniejszych lat szukał kontaktów z bolszewikami. W kilka lat po wycofaniu armii Nord-Ost i po tym jak niemieckie freikorpsy walczyły z bolszewikami na Łotwie i w Estonii, Berlin i Moskwa podpisały układ w Rapallo. Po eskalacji obecnego kryzysu ukraińskiego kanclerz Scholz przyznał, że handel rosyjskim gazem oraz uczestniczące w nim rosyjskie banki nie będą objęte sankcjami. Z kolei prezydent Macron powiedział, że celem NATO jest zakończenie wojny na Ukrainie a nie włączenie się do niej, Rosjan i Rosję należy zaś szanować. Zarówno zatem precedensy historyczne jak i poszlaki współczesne pozwalają przypuszczać, że czołowe mocarstwa Zachodu wrócą do robienia interesów z Rosją – być może znacznie szybciej, niż przypuszczać mogą Polacy, których zapewne taka „zdrada” ponownie zaskoczy i wywoła moralny szok.


Co możemy zyskać od Rosji


Antycypując tę przyszłość, możemy tu wskazać, w zamian za co również Polska mogłaby, nawet jeśli nie formalnie to milcząco, znormalizować swój stosunek do imperium rosyjskiego. Jeśli obejmowałoby ono również Wołyń, to oczywiście wśród takich postulatów musiałaby się znaleźć ekshumacja ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i rzetelne śledztwo w tej sprawie. Myślę, że w tym obszarze Moskwa byłaby akurat aż nadto chętna do współpracy. Kwestii problematycznych w relacjach polsko-rosyjskich jest jednak więcej. Kwestią przywrócenia elementarnej powagi państwa polskiego jest na przykład odzyskanie wraku tupolewa.


Należałoby również dopilnować, by regiony zamieszkane przez Polaków (także na Białorusi) nie były zaśmiecane sowiecką symboliką i ornamentyką. Wreszcie, do postulatów najważniejszych należałby oczywiście ten narodowy – prawa językowe, narodowe i oświatowe dla Polaków w imperium rosyjskim (na rosyjskiej Ukrainie i Białorusi). Ewentualne więc (w dającej się przewidzieć przyszłości jedynie milczące, de facto) uznanie przez Polskę zdobyczy rosyjskich na Ukrainie powinno być uznaniem warunkowym i pochodną przychylenia się przez Moskwę ku naszym interesom narodowym. Należałoby jednak najpierw uświadomić sobie, że interesy owe uzasadniają samo położenie na szalę jakiegoś ewentualnego kompromisu z Moskwą.


Polska na eurazjatyckiej szachownicy


Gdyby sięgnąć wyobraźnią w jeszcze odleglejszą przyszłość, należałoby zadać pytanie o stosunek imperium rosyjskiego wobec dzisiejszego państwa polskiego. Jak wspomniałem w swoich poprzednich wypowiedziach, Rosja nie ma pretensji terytorialnych wobec Polski. Najdalszą ambicją Moskwy jest reintegracja ruskiego świata w ramach imperium z jego zachodnią granicą na zachodniej granicy carskiej Rosji z 1795 r. Interesy strategiczne Rosji obejmują jednak również geostrategiczną neutralizację Polski, to znaczy wysupłanie jej z wrogich Rosji konstelacji wojskowych.


W dającej się przewidzieć przyszłości Rosja nie ma szans na realizację tego postulatu. Nawet jeśli wygra wojnę na Ukrainie, to w jej następstwie w Europie będzie więcej żołnierzy USA niż było dotychczas. Będą oni stacjonowali między innymi w Polsce, wystąpienie której z NATO będzie poza wszelką dyskusją. Jeśli nawet Rosja podbije Ukrainę, jej odbudowa i integracja, czy choćby wasalizacja, a także dostosowanie się do nowej rzeczywistości w zasadzie pełnego odcięcia od Zachodu, zajmą jej lata. O dalszej projekcji siły na perymetrze zachodnim nie będzie na długi czas mowy.


Nie da się dziś przewidzieć, co będzie jeszcze później. Gdyby jednak relacje rosyjsko-niemieckie miały się odbudować, Polska nie będzie miała wyboru – będzie musiała dołączyć do ewentualnej osi (Paryż)-Berlin-Moskwa-Pekin. Bycie wschodnią flanką NATO jest wykonalne. Bycie izolowanym z każdej strony „fortem USA” wykonalne nie jest. Sytuacja taka wymagałaby jednak zupełnie nowej dyskusji.


Rosja jako państwo narodowe

Zgodnie z konwencją dotychczasowych moich wypowiedzi, zadajmy na koniec pytanie o cele polityki polskiej w przypadku klęski Rosji na Ukrainie. Ryszard Schnepf i Jerzy Marek Nowakowski przyznali ostatnio, że sankcje nałożone na Rosję zdjęte mogłyby być jedynie w przypadku odsunięcia od władzy winnego agresji Władimira Putina. Myślę, że obydwaj polscy dyplomaci wyrazili w ten sposób stanowisko całego bloku atlantyckiego, lub przynajmniej jego dominującej dziś większości.


Zwrócić przy tej okazji wypada uwagę, że Aleksiej Nawalny od początku manifestował głośno swój sprzeciw wobec rosyjskiej inwazji i wzywał obywateli Rosji do występowania przeciwko niej. Wydaje się, że Nawalny próbuje się w ten sposób pozycjonować w oczach Zachodu jako ewentualny demoliberalny następca Putina. Nawalny przedstawiał się przy tym w przeszłości jako rosyjski „narodowiec” (i chyba rzeczywiście nim jest), byłby zatem idealnym dla Zachodu przywódcą Rosji, godząc się na demontaż wszelkich jej imperialnych struktur i przekształcenie jej w typowe europejskie państwo narodowe.


W scenariuszu mniej czy bardziej szeroko zakrojonego rozpadu Rosji oraz nieuchronnego w takim scenariuszu upadku Łukaszenki, rysują się dwa cele polskiej polityki wschodniej. Pierwszy ma charakter geopolityczny i byłaby to neutralizacja pruskiego ośrodka siły, drugi zaś narodowy i dotyczy społeczności polskiej na Białorusi.


Demilitaryzacja Kaliningradu


Pruski ośrodek siły, niezmiennie zagrażający Polsce (Mazowszu) w zasadzie od narodzin naszej wspólnoty politycznej w X wieku, można zneutralizować geostrategicznie (wariant ograniczony) lub geopolitycznie (wariant daleko idący). Wariantem ograniczonym byłaby zatem demilitaryzacja obwodu kaliningradzkiego lub przynajmniej ograniczenie tam rosyjskiej obecności militarnej do wymiaru symbolicznego. Myślę, że właściwym instrumentem nacisku byłoby tu NATO, którego w przewidywanej przyszłości Polska pozostanie członkiem. Zdjęcie sankcji z Rosji należałoby uzależnić od pełnej demilitaryzacji obwodu kaliningradzkiego.


Oderwanie Kaliningradu


W wariancie bardziej ambitnym (neutralizacji geopolitycznej) należałoby wspierać secesję obwodu kaliningradzkiego z rozpadającej się w takim scenariuszu Federacji Rosyjskiej. W obwodzie w ubiegłych latach pojawiały się inicjatywy separatystyczne podbudowujące swe koncepcje odrębnymi interesami ekonomicznymi obwodu i pozostałych części Federacji Rosyjskiej. Tu właściwym instrumentem oddziaływania byłaby Unia Europejska, z której Polska w obecnej sytuacji również nie ma szans wystąpić. Obwód kaliningradzki w Unii Europejskiej a poza Federacją Rosyjską stwarzałby podobne szanse i wyzwania jak niepodległa Hałyczyna w wariancie zwycięstwa Rosji. Obwód kaliningradzki mógłby zostać zintegrowany z Polską choćby w ramach ruchu i handlu transgranicznego, mógłby też jednak wpaść w orbitę wpływów niemieckich.


Naród polski ponad granicami


O celu narodowym w wariancie z upadkiem Łukaszenki wspominałem już w poprzednim tekście. Polska powinna uzależnić przyjazne stosunki z nową Białorusią od uznania przez nią autonomii narodowo-terytorialnej Polaków na grodzieńszczyźnie i nowogródczyźnie, przede wszystkim zaś – budowy tam polskiego szkolnictwa. Wystrzegać należałoby się głosów aneksjonistycznych, bo polska sprawa narodowa na Białorusi zostałaby wówczas skompromitowana postawieniem jej w jednym rzędzie z polityką Rosji, w tym scenariuszu przegranej właśnie na Ukrainie.


Wystrzegać należałoby się jednak również zdezaktualizowanych w przypadku klęski Rosji głosów „prometejskich” nawołujących do ustępstw wobec narodowej Białorusi za cenę jakiegoś „międzymorskiego” sojuszu (przeciwko komu?). Polska polityka wobec postłukaszenkowskiej Białorusi powinna być polityką narodową, przy tym zaś polityką „ofensywnego realizmu” - wykorzystać koniunkturę historyczną i własną przewagę do upodmiotowienia polskiej grupy narodowościowej oraz realizacji programu wszechpolskiego („naród polski ponad granicami”).


Dopiero z takiej pozycji realizacji swojego interesu narodowego, należałoby przedłożyć nowej Białorusi warunki współpracy. Warto w tym miejscu pamiętać, że twarde stawianie interesów narodowych nie paraliżuje bynajmniej współpracy międzynarodowej Węgier (wobec sąsiadów) ani Bułgarii i Grecji (wobec Macedonii Północnej) – przeciwnie wzmacniają pozycję Budapesztu, Sofii i Aten.


Polska indolencja


Na koniec powiedzieć jednak musimy, że pomysły tu przedstawione mają charakter czystej intelektualnej spekulacji. Biorąc pod uwagę wewnętrzny układ sił politycznych w Polsce, stan świadomości narodowej, a także zastąpienie poważnej debaty nad miejscem Polski i Polaków w stosunkach międzynarodowych przez histeryczny wrzask i egzaltowane deklamacje, kwestie tu wymienione pozostaną na pewno poza polem debaty publicznej i poza horyzontem wyobraźni politycznej Polaków.


Gdyby rozpatrywać scenariusze realistyczne, to największą szansę na urzeczywistnienie ma ten, w którym Polska grzęźnie na całe lata w bezwarunkowym i bezrefleksyjnym poparciu dla Ukrainy oraz równie bezwarunkowej i bezrefleksyjnej wrogości wobec Rosji – niezależnie które z tych państw wyjdzie zwycięsko z obecnie toczonej wojny, stanowisko Polski będzie dla nas kosztowne, żadnych wymiernych zysków nam zaś nie przyniesie.


Słowa te piszę w zasadzie jedynie zatem po to, żeby złośliwi publicyści rosyjscy nie mieli pretekstu do dalszego podśmiewania się z naszej indolencji.


Ronald Lasecki


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popieram akcję Grzegorza Brauna

Separatyści wygrywają w Polinezji Francuskiej

Jak nie być oszołomem