Ameryka nieśmiertelna?

 


Najnowsza książka Bogusława Wołoszańskiego to historia wyścigu Rzeszy Niemieckiej i ZSRR z USA w zakresie zbrojeń powietrznych a następnie też rakietowych. Praca dzieli się na część poświęconą zbrojeniom niemieckim („Miecz Hitlera”) i zbrojeniom radzieckim („Miecz Stalina”). Wywodowi towarzyszy sporo zdjęć, acz – jak się wydaje – nieco mniej, niż w innych pracach Autora. Tradycyjnie już, jak to u Wołoszańskiego, nie znajdziemy w książce żadnych map, co należy chyba uznać za mankament.


Praca (prawie) naukowa


Czcionka i odstępy między wierszami są wyraźnie większe, niż choćby w drugiej części „Tego okrutnego wieku”. Przypisy rzeczowe również są mniej liczne i mniej rozbudowane, co jednak w pełni rekompensuje tekst główny, w który wkomponowano wszystkie szczegóły techniczne i biogramy, które mogłyby się znaleźć w przypisach. Dialogów w „Zabić Amerykę” jest również mniej niż w innych książkach Wołoszańskiego a sposób ich wplatania w tekst i sama ich treść wskazują, z dużym prawdopodobieństwem, że wszystkie są autentyczne.


Brak jest w tym tomie bibliografii, tradycyjnie zaś – także przypisów bibliograficznych. W zasadzie, trudno zrozumieć dlaczego Autor się na to nie zdecydował? Wywód „Zabić Amerykę” jest narracją charakterystyczną dla prac popularnonaukowych i gdyby opatrzyć go aparatem źródłowym, książka mogłaby taką być. Jeśli Wołoszański wykorzystywał przygotowując tekst jakieś źródła pierwotne, mogłaby być to nawet praca naukowa. Pozbawiony zupełnie odsyłaczy, tom może być jednak traktowany jedynie jako praca popularna i nie nadaje się na przykład do powoływania w innych pracach. Wielka to szkoda, bo książka jest naprawdę świetna.


Jak to u Wołoszańskiego, mocną stroną pracy jest profesjonalnie reporterski, chłodny, niezaangażowany styl. Zgrzyty „narracyjne” pojawiły się bodaj jedynie dwa razy (s. 15, s. 159), gdy Autor dał wyraz odpowiednio swoim ideologicznym uprzedzeniom i emocjom, co prezentuje się nie tylko nieprofesjonalnie ale też zwyczajnie nieelegancko. Do tego należałoby dodać, będące raczej ewenementem w przypadku książek Wołoszańskiego, zgrzyty „redakcyjne”, w końcowych rozdziałach pracy pojawiać się bowiem zaczynają błędy składniowe, gramatyczne itd. Kompromitującym błędem redakcyjnym jest też brak informacji o roku wydania pracy (!).


Merytorycznie książka nie jest równa. Wołoszański wyraźnie „mocny” jest w analizie okresów hitlerowskiego, stalinowskiego i chruszczowowskiego – tutaj jego wywód jest uporządkowany, erudycyjny, przemyślany. Narracja dotycząca dekad po kubańskim kryzysie rakietowym zaczyna mu się już rwać, ciągłość wywodu zastępuje opis wybranych epizodów, opisy te robią się przy tym bardziej ogólnikowe, niekiedy wręcz zdawkowe – widać wyraźnie, że Autor nie czuje się w tych tematach „u siebie”, nie ma ich „przepracowanych” i przepisuje z rozmaitych opracowań, byleby tylko na siłę „dociągnąć”narrację do końca Zimnej Wojny.


Jak hartowała się stal


Zupełnie przeciętna końcówka książki nie umniejsza jednak jej wartości, zdecydowanie większą część jej objętości zajmuje bowiem opis wydarzeń i procesów, których Wołoszański jest znawcą nadzwyczajnym. Gdy pisze o Niemczech, wiemy że odwiedził np. Kancelarię Rzeszy, rozmaite ośrodki przemysłowe i poligony. Gdy pisze o Rosji i USA, wiemy że przeczytał najważniejsze co dała światu analityka i historiografia anglosaska. Dostajemy więc nie tylko parametry i faktyczne osiągi rozmaitych broni i elementów uzbrojenia ale też historię działań konstruktorów, przemysłowców i biurokratów dla urzeczywistnienia danych projektów.


Śledzimy walkę w niemieckim, radzieckim i jankeskim aparatach władzy i gospodarki o budowę bombowców strategicznych, myśliwców nurkujących, broni rakietowej i atomowej. Autor wskazuje nam czynniki, które zadecydowały o abortowaniu niekiedy obiecujących projektów ale też tłumaczy dlaczego – z powodów ekonomicznych, technologicznych, surowcowych, sytuacji wojennej – urzeczywistnienie innych było w danych okolicznościach niemożliwe. Przedmiotem analizy Wołoszańskiego jest rozwój broni powietrznych i marynarki zdolnej razić cele na drugiej półkuli, jego analiza jest jednak holistyczna, nie ograniczając się do wybranego wycinka rzeczywistości, lecz wnioskując w oparciu przesłanki z wielu różnych obszarów.


Zakres czasowy analizy Wołoszańskiego w przypadku lotnictwa dalekiego zasięgu, broni rakietowej i broni atomowej obejmuje w zasadzie okres od samego powstania tych broni. Znajdziemy więc w książce wiele fascynujących szczegółów dotyczących choćby rozwoju jankeskiego i niemieckiego przemysłu lotniczego w okresie międzywojennym. Znajdziemy również uwagi na temat potencjału lotniczego i floty wojennej Rosji carskiej (oraz ich odbudowę w ZSRR od końca lat 1920. do połowy lat 1930.), na tle których Autor omawia spustoszenia dokonane w radzieckich siłach zbrojnych oraz przemyśle przez Stalina.


Szczegółowe są również opisy niemieckich projektów wykorzystania okrętów podwodnych do prób atakowania kontynentu amerykańskiego. Słabiej na tym tle wypadają opisy analogicznych prób rosyjskich, co jednak zupełnie zrozumiałe, bo Autor zdobył przecież uznanie głównie za swoje analizy dotyczące hitlerowskich Niemiec. W narracji Wołoszańskiego nie jest oczywiście obecna wojna na Pacyfiku i potencjał zaangażowany przez USA przeciw Japonii, co może zaciemniać ogólny obraz rozwoju technologii morskich i lotniczych w okresie II wojny światowej, czego jednak nie można Autorowi wytykać, bowiem Japonia wyraźnie nie leżała nigdy w kręgu jego aktywności pisarskiej i reporterskiej.


Kolejnym wartym uwagi motywem w pracy Wołoszańskiego są szczegółowo opisane historie programów nuklearnych jankeskiego i radzieckiego. Autor wyjaśnia nam również pokrótce sposób działania bomb plutonowej, wodorowej i termojądrowej oraz ilustruje ich potencjał zniszczenia. Trochę szkoda, że przy okazji nie wspomina ani słowem o potencjale budowy broni atomowej hitlerowskich Niemiec, co z pewnością klasyfikowałoby się jako „sensacja XX wieku”.


Tym bardziej to dziwne, że Wołoszański – trudno ocenić na ile słusznie – bardzo dużą część jankeskich i radzieckich osiągnięć w technologiach lotniczych i rakietowych wiąże z przechwyceniem osiągnięć niemieckich u schyłku wojny i tuż po jej zakończeniu. Może jego wywód na temat rozwoju technologii USA i ZSRR nie jest kompletny ale szczegóły dotyczące przechwytywania prac niemieckich naukowców i angażowania samych uczonych i inżynierów z Niemiec są dość obszerne, szczegółowe i bogate w różne ciekawostki (np. na temat warunków życia uwięzionych w Rosji naukowców niemieckich).


Nieracjonalność Niemiec


Generalnie, obraz wyłaniający się z wywodu Wołoszańskiego jest – dla rewizjonistów status quo – dość przygnębiający. Niemcy nie miały szans pokonać Anglii ani Rosji, ponieważ nie miały lotnictwa dalekiego zasięgu, zdolnego zniszczyć przemysły tych krajów. Dodatkowo, przemysły angielski i rosyjski były bardziej wydajne niż niemiecki a technologia angielska dodatkowo bardziej zaawansowana.


Niemcy nie mogły też dosięgnąć USA a wypowiedzenie wojny temu państwu przez Hitlera było całkowicie nieracjonalne i wynikało z umysłowego prostactwa niemieckiego przywódcy. Nawet zresztą w ramach swoich najambitniejszych projektów, Niemcy planowały jedynie sterroryzować populację USA, bombardując miasta na wybrzeżu tego kraju, ośrodki przemysłowe choćby w regionie Wielkich Jezior były jednak poza horyzontem ich ambicji. Niemieckie rojenia o wyłączeniu USA z wojny ogniskowały się wokół wzmożenia w społeczeństwie tego kraju nastrojów izolacjonistycznych, co miało doprowadzić do odsunięcia Roosevelta od władzy.


Interesujący jest przy tym właśnie wątek próby wpłynięcia przez Niemcy na wynik wyborów prezydenckich w USA w 1940 roku – ostatecznie nieskutecznej acz stawiającej na wzmocnienie jankeskiego izolacjonizmu i antysemityzmu. Klęska w tym przedsięwzięciu miała za swe źródło m.in. brak niemieckiej agentury w USA, której Hitler nie pozwolił rozbudowywać, by nie prowokować amerykańskiego mocarstwa do wystąpienia przeciw Niemcom. „Zabić Amerykę” Wołoszańskiego pozostawia nas z wnioskiem, że Niemcy nie miały ofensywnej strategii przeciw zaoceanicznemu molochowi a ich ocena tego kraju była zupełnie fałszywa i wyrastała z ignorancji.


Nieracjonalność Rosji


W odniesieniu do Rosji, Wołoszański przekonująco wykazuje, że nie tylko potencjał gospodarczy Związku Radzieckiego ustępował temu USA, ale również potencjał technologiczny Moskwy oraz w zakresie ilości i osiągów uzbrojenia - przynajmniej do zakończenia kubańskiego kryzysu rakietowego - pozostawał rażąco w tyle za potencjałem Stanów Zjednoczonych. Rosja nie miała wystarczającej ilości wystarczająco dobrego lotnictwa strategicznego, by w razie wojny móc realnie zaszkodzić USA. Miała też nieporównanie mniej rakiet dalekiego zasięgu a ich obsługa była bardziej czasochłonna niż jankeskich oraz pociągała za sobą koszty trudne do udźwignięcia dla radzieckiej gospodarki.


Kubański kryzys rakietowy był moskiewskim blefem. Chruszczow doskonale wiedział, że jego państwo musiałoby wówczas przegrać wojnę z USA. Pocisków z głowicami nuklearnymi na Kubie nie zamierzał więc wykorzystywać do atakowania północnoamerykańskiego konkurenta, lecz jedynie dla zastraszenia jankesów. O dysproporcji sił wiedzieli też jednak jankesi – z obserwacji swoich samolotów i satelitów szpiegowskich nad Rosją oraz z informacji przekazanych przez swojego agenta w ZSRR Olega Pieńkowskiego.


Kennedy wcale więc nie ryzykował, „stawiając się” Chruszczowowi: wiedział, że ZSRR musi ustąpić USA lub sromotnie z nimi przegrać. Śmierć mjr. Rudolfa Andersona w zestrzelonym nad Kubą samolocie U-2 była zaś – jak spekuluje Wołoszański – elementem prowokacji aranżowanej przez Fidela Castro – młodego (wówczas) rewolucjonistę, dążącego do wywołania wojny. Obraz „świata, który stanął na krawędzi zagłady” przedstawiany nam dziś w mitologii historycznej Zachodu oraz w dziełach zachodniej popkultury takich jak (skądinąd bardzo dobry) film Rogera Donaldsona „Trzynaście dni” (2000), wydaje się zatem cokolwiek zafałszowany.


Bardziej mętnie wypadają już Wołoszańskiego opisy czasów późniejszych, gdy – jak wiadomo – potencjał radziecki zbliżył się do potencjału USA, jak już jednak wspomnieliśmy, dekady te nie wydają się być polem, na którym Wołoszański poruszałby się z taką swobodą jak po historii lat 1920-1960. Dość więc powiedzieć, że – według Wołoszańskiego – USA gdzieś na przełomie lat 1970/1980 (z tekstu trudno wywnioskować, właściwie kiedy dokładnie) osiągnęły (ponownie) zdolność zadania Rosji „uderzenia rozbrajającego” i ewentualnego wygrania wojny.


Potrzeba racjonalności i realizmu


Wspomniałem wcześniej, że wnioski płynące z lektury „Zabić Amerykę” są dość przygnębiające. Okazuje się bowiem, że dotychczasowe kontynentalne ośrodki siły sięgnęły co najwyżej pułapu mocarstw regionalnych, nie będąc w istocie w stanie uderzyć w Amerykę. Rzucanie zaś przez nie wyzwania molochowi zza oceanu było natomiast zdecydowanie przedwczesne i nieracjonalne: ośrodkom rewizjonistycznym brakowało zarówno potencjału własnego, jak i nawet odpowiedniej świadomości sytuacyjnej - co prowadziło je do zgubnego lekceważenia przeciwnika (jak przypadku Hitlera) lub „liczenia na łut szczęścia”(jak w przypadku Chruszczowa, który miał nadzieję, że USA nie zauważą radzieckich zabiegów na Kubie).


Każda przyszła strategia ofensywna skierowana przeciw jankeskiemu tyranowi globu ziemskiego, musi więc zakładać to, czego nie chcieli rozwijać Niemcy i czego nie byli w stanie rozwinąć Rosjanie – osiągnięcia supremacji w obszarach technologii wojskowych (marynarka, okręty podwodne, lotnictwo, broń rakietowa, komunikacja orbitalna) i przestrzeniach (morza, przestrzeń powietrzna, kosmos) gdzie dominują dziś talassokracje. Do tego czasu frontalnej konfrontacji z USA należy unikać, warunki każdej takiej wojny musiałby bowiem dyktować Waszyngton i jego tallasokratyczni wasale.


Ronald Lasecki


(Bogusław Wołoszański, Zabić Amerykę, Warszawa, [b.r.w.], s. 334)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Popieram akcję Grzegorza Brauna

Separatyści wygrywają w Polinezji Francuskiej

Jak nie być oszołomem